Polityka kulturalna miasta odzwierciedla poznańskie kompleksy. Boimy się, że organizując wydarzenia zbyt zwyczajne, za bardzo przeznaczone dla ludzi, przypieczętujemy naszą prowincjonalność. Wydarzenia muszą być wyjątkowe i wybitne. Kultura ma promować poznańską wspaniałość i wielkość, tenor ma promować, Transatlantyk ma promować, Grabaż mógłby śpiewać, gdyby zechciał promować. Malta jest w porządku, bo promuje. I wszyscy zapomnieli, że Malta powstała wcale nie po to - pisze Natalia Mazur w Gazecie Wyborczej - Poznań.
To było dawno, dawno temu. Tak dawno, że nie da się tego wygooglać. Na osiedlowych ławkach mówiło się o jednym. "Widziałeś?", "Widziałaś?", "Byli prawie na golasa", "Mieli ze sobą trumnę, położyli ją tam, koło Megasamu". Teatralna grupa z Francji wstrząsnęła osiedlem z wielkiej płyty. Jego mieszkańcy, dzieląc się piwem Wojtek i owocowymi papierosami Kiss (choć mogły to być zwykłe czerwone Marsy), zamiast o niechcianych ciążach i przyznanych przez sąd kuratorach, przez parę dni rozprawiali o granicach sztuki. Jak to możliwe, żeby zagraniczny teatr przyszedł i zagrał na szarym blokowisku? Dziś wydaje się nieprawdopodobne. Dałabym sobie wmówić, że sobie to zmyśliłam. A jednak wydarzyło się. Ślad znajduję we wspomnieniach Macieja Kucharskiego o dawnym festiwalu Malta: opowiadał "Wyborczej" o francuskiej trupie, występy której wywołały protesty prawicowych partii. Byliście na tym koncercie? Nieobecność na tym przedstawieniu p