Opera i science fiction? Brzmi niecodziennie, i taka jest też monumentalna "Space opera". Po raz ostatni w tym sezonie będzie można ją zobaczyć w sobotę w Teatrze Wielkim.
Chyba nikt z piszących o "Space operze" nie zwrócił dotąd uwagi na to, że tytuł spektaklu odnosi się do bardzo ważnego gatunku fantastyki naukowej. Termin space opera wymyślili w USA w latach 40. ubiegłego wieku złośliwcy, aby napiętnować w ten sposób opowieści o przygodach w kosmosie pisane na kolanie według sztampowych konwencji przez mało uzdolnionych pisarczyków. Historia zakpiła jednak z krytyków, bo lata 50. przyniosły falę powieści twórców złotej ery sci-fi: Roberta A. Heinleina czy Isaaca Asimova. Ten drugi w monumentalnym cyklu "Fundacja" pokazał, że podróże gwiezdne można ukazać w filozoficznym ujęciu i w wielkim formacie. Space opery to też seria "Gwiezdne wojny" czy serial "Star Trek". Już zresztą w 1929 roku Fritz Lang zabrał się zupełnie na serio do tematu w przełomowym dla gatunku filmie o wyprawie na Księżyc "Kobieta w kosmosie". "Space opera" opowiada o niecodziennych przygodach i konfliktach między astronautami podczas