Wokół Teatru Nowego nie ma dobrej atmosfery. Najpierw nagła zmiana dyrekcji, potem spory i konflikty z powodu rozliczeń i usterek, które pozostały po przebudowie i remoncie teatru. A wreszcie - blamaż związany z ostatnią premierą. Czy Teatrowi Nowemu grozi głębszy kryzys, czy to tylko sezonowe zawirowania?
Złośliwi określili "Operę kozła" mianem "techno-party", a zwolennicy uznali za koło ratujące teatr przed kompletnym blamażem. Powodów do niepokoju - nie brak. Nowy dyrektor, Janusz Wiśniewski [na zdjęciu], przeszedł, jak się wydaje, dość obojętnie wobec poważnych zastrzeżeń, jakie poprzednia dyrekcja zgłaszała w stosunku do jakości niektórych prac związanych z przebudową i remontem. Jego pierwszy, pełny sezon teatralny okazał się, poza jedną premierą, nieudany pod względem artystycznym. Także z wielkich planów, które snuł, niewiele zostało. Czy zdoła on tchnąć nowego ducha w organizm targany wyraźną zadyszką? Po 20 miesiącach widać jak na dłoni strategię artystyczno-marketingową dyr. Wiśniewskiego, polegającą na powierzaniu reżyserii aktorom o głośnych nazwiskach, związanych z kinem lub telewizją (przykładem: Linda, Falk, Lubaszenko i Janda). Nic dziwnego, że do Teatru Nowego zdążyła już przylgnąć żartobliwa nazwa "filmów