Inspirował, podpowiadał, pomagał schodzić ze złej drogi i zawsze nieomylnie wskazywał właściwe cele. Jego błyskotliwa inteligencja, ogromne oczytanie, erudycja, komunikatywność i wiara w dobro i piękno ludzkiego powołania to cechy bardzo dziś rzadkie, by nie powiedzieć - nieosiągalne - zmarłego scenografa JANA BANUCHĘ żegna reżyser Ryszard Major.
W ostatniej (pod koniec czerwca) rozmowie mówiliśmy o "Burzy" Szekspira, do której Janek oddawał projekty, i Brunonie Schulzu, którego prozę miał wkrótce przekładać na scenę Teatru Polskiego. Czyli jak zawsze o teatrze. Były wspomnienia, anegdoty, utyskiwania na poziom skundlenia dzisiejszego teatru i marzenia o zasmakowaniu niedającej się ciągle pochwycić metafizyce teatru. Jak zwykle byłem w tej rozmowie bardziej słuchaczem niż wodzirejem. Takich rozmów były, przez 33 lata naszej znajomości i - myślę, że mogę to powiedzieć - autentycznej przyjaźni, tysiące. Zawiązywały się przy okazji wspólnej realizacji przedstawień, a tych przedstawień - jeśli dobrze liczę - było ponad 60. Pierwsze - "Bachantki" Eurypidesa w dopiero co ukonstytuowanym przez Zygmunta Huebnera w Teatrze Powszechnym w Warszawie (1975), a ostatnie - "Faust" Goethego w Szczecinie. Lubiłem pracować z Jankiem. Skromnie - może nawet z pewną dozą ostentacji - umniejszał on swoją