Od maleńkiej scenki na Chłodnej 25 do wielkiej widowni Teatru Polskiego. Pożar w Burdelu w ciągu ostatnich czterech lat przeszedł drogę, o której marzą tysiące polskich niezależnych grup teatralno-rozrywkowych - pisze Agnieszka Rataj w Teatrze.
Przedsięwzięcie Michała Walczaka i Macieja Łubieńskiego jest fenomenem, który pokochały warszawskie słoiki, hipsterzy, klasa średnia i znane postacie życia kulturalnego i publicznego. Stali się odtrutką na przaśność polskich kabaretów lansowanych w telewizji, odkryli nieznane oblicza pracujących od wielu lat, a często niezauważanych aktorów, stworzyli jedyny w swoim rodzaju serial kabaretowo-teatralny, wzięli się za tematy, z których nikt wcześniej nie odważył się żartować, robiąc to z wdziękiem, chwilami wulgarnie, ale nieodparcie śmiesznie. "Ja tu widzę niezły burdel!" - kwestia Jerzego Stuhra z "Seksmisji" w ich przypadku jest akurat określeniem sporego sukcesu, który oni sami definiują jako możliwość zagrania w jednym dniu w areszcie na Rakowieckiej i na scenie Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Najlepszy towar w mieście [1] To był koniec września 2012 roku, kiedy na blogu Chłodnej 25 pojawiła się pierwsza zapowiedź Pożaru