Wygląda na to, że cierpimy w Polsce na brak aktorów. W czołowych serialowych rolach przewija się ich góra 30. A co roku szkoły aktorskie wypuszczają tabuny głodnych sławy ludzi. Nie trudno więc pewnie znaleźć niezgranego jeszcze aktora czy aktorkę. A jakoś tego nie widać. Ciągle te same twarze - pisze Wojciech Krzyżaniak w Nowym Dniu.
Włączając telewizor o dowolnej porze, można dostać prawdziwego zawrotu głowy. Na ekranie pojawia się na przykład Maciej Damięcki w koloratce. Znana twarz przecież... Ale co to za serial? Aha, już pamiętam, to na pewno "Pensjonat pod Różą". Tam jest proboszczem. Nie? No to "M jak miłość" - tu też opiekuje się parafią. Przełączamy kanał i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia nasz kochany proboszcz pije piwko, ukrywając się przed żoną. To już z kolei nomen omen "Plebania". Ale tu akurat księdzem pan Damięcki nie jest. A szkoda, bo by to jakoś po linii było. I problemów mniej chyba. I w tej samej sutannie można by szybko z planu na plan skoczyć. Złodziej w jednym serialu jest policjantem w innym, ksiądz pijakiem pod kioskiem, a dworcowy kloszard miłym panem z ciepłym mieszkankiem w centrum stolicy. Przydałoby się zacytować Maksymiliana Paradysa z "Seksmisji": "...Wszystko to jakieś popieprzone, lampa w podłodze! Nie wytrzymam!". Ale wszystko da