Kiedy redakcja "Do Rzeczy" zwróciła się do mnie z pytaniem, jak prognozuję przyszłość Starego Teatru w Krakowie, z którym wiele lat byłam związana jako krytyk i (parę) jako kierownik literacki, poczułam wielki ciężar - odpowiedzialności - pisze Elżbieta Morawiec w Do Rzeczy.
Jeśli piszę, że związana byłam jako krytyk, to nie znaczy, że byłam "krytykiem usługowym". Znaczy to po prostu, że na wielkiej tradycji tego teatru się wychowałam. Należę do pokolenia krytyków, którzy przeżyli wielkość i upadek Starego Teatru. Patrzę dziś na przyszłość nie tylko Starego, lecz także teatru polskiego w ogóle z krótkiej - żabiej, powiedzą przeciwnicy - perspektywy "Klątwy" w warszawskim Powszechnym. Patrzę z perspektywy upadku teatru polskiego, Starego w szczególności, kiedy z wielkich dokonań prawdziwych mistrzów - Swinarskiego, Jarockiego, Grzegorzewskiego, Wajdy - pozostał tylko pył tego, co zrobił za swojej dyrekcji Jan Klata. Niby pod tym samym hasłem, jakie towarzyszyło wielkim dokonaniom scenicznym wspomnianej "wielkiej czwórki", niby pod hasłem "rewizji tradycji". Tyle że Jan Klata, ukształtowany w szkole Krystiana Lupy, skądinąd nauczyciela wszystkich burzycieli tradycji polskiego teatru -Warlikowskiego, Jarzyny, Klec