Wiktor Brégy cytuje we wstępie do teatralnego programu Witolda Rudzińskiego: Najistotniejszą wartością "Strasznego dworu", podobnie jak "Pana Tadeusza", jest nie fabuła, lecz poetyckie epizody malujące stary obyczaj, obrazy liryczne płynące z umiłowania polskości, słowem, to wszystko, co jest jakby dodatkiem do fabuły, a stanowi główny ośrodek oddziaływania.
Również w moim odczuciu "Straszny dwór" zarówno w sferze treści, jak i muzyki jest utworem napisanym ku pokrzepieniu serc. Opera w stylu buffo w klimacie sarmackiej opowieści o tym, jaka piękna, szlachetna i sielankowa była kiedyś Polska. Obraz Stefana i Zbigniewa igrających w cieniu drzew kojarzy mi się nieodparcie z lipą czarnoleską. Modrzewiowy dwór, do którego wracają panicze, to dla mnie raczej Soplicowo niż Grottgerowskie konspiracyjne ciemne tajemnice. Tyle sam charakter miejsca i czasu - który już na początku przesądza w moim odbiorze o likwidacji uroku tej opery. Dalej idą tej decyzji konsekwencje. Pierwsza odsłona - w białych formach przywodzących poetykę Józefa Swobody, z dramatycznymi sosnami na pierwszym planie, scena wypełnia się nadciągającymi pomału żołnierzami spod Stalingradu. Nie ma na to ratunku, bo te przestrzenie i te szynele nachalnie mi się z tym kojarzą. W ślad za pobitymi wchodzi zresztą zaraz ruskie wojsko i wyprowa