"Anioły w Ameryce" były przed dziesięciu laty głośnym wydarzeniem w życiu teatralnym Stanów Zjednoczonych. Tony Kushner splótł wstrząs wywołany epidemią AIDS i przeczucia związane z końcem tysiąclecia w apokaliptyczną wizję zstąpienia aniołów, naznaczenia nowych proroków i odnowy oblicza ziemi. Wizję tyleż patetyczno-kosmiczną co przewrotną, z premedytacją odwracającą kaznodziejstwo poczciwie interpretujące epidemię jako karę za grzeszne życie; wizję świadomie i prowokacyjnie kiczowatą: anielskie zniebazstąpienie miało być "jak ze Spielberga". Marek Fiedor inscenizując dramat w Teatrze im. Horzycy (jako drugi w Polsce; przedtem "Anioły" reżyserował Wojciech Nowak w Gdańsku), zlikwidował rozpasaną kiczowatość utworu, odjął odwołania do popkultury i pozbawił spektakl wszystkiego, co mogłoby być widowiskowym ekwiwalentem szaleństwa opisywanego świata. W trzech stonowanych monochromatycznych mansjonach, ustawionych
Tytuł oryginalny
Powściągnięta Apokalipsa
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 42