Z "Balladyną" zetknąłem się po raz pierwszy w dzieciństwie za pośrednictwem starszej siostry. Pojechała do dużego miasta na wycieczkę. Była w teatrze, właśnie na "Balladynie". Opowiadała mi przedstawienie, jak opowiada się bajkę. Słuchałem z wypiekami o dwu siostrach, Goplanie, Chochliku i Skierce, o zbrodni, tragedii starej matki i o piorunie, który wymierzył sprawiedliwość zbrodniarce. Odtąd marzyłem o obejrzeniu tego przedstawienia. Spełniło się po kilku latach. Później wiele razy oglądałem dramat Słowackiego na scenie, zwykle z uczuciem niedosytu, ale zawsze z dużą wrażliwością na poetyckie słowo, które coś we mnie poruszało. Znam utwór nieomal na pamięć. Z niejakim więc ociąganiem przystąpiłem teraz do ponownej lektury. Znowu mnie pochłonęła. To naprawdę fascynujące dzieło. To Szekspir wpisany w baśń ludową i przyprawiony polskimi archetypami politycznymi, z których jeden - mniejsza, czy do końca słuszny - określa Polak�
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza, nr 19