Cricot to dynamizm, lekkość, wspólna zabawa. Czyli elementy rzadko spotykane w naszej kulturze. W swych największych dziełach samotniczej, poważnej, ciężkiej i smutnej - pisze Dariusz Kosiński w Tygodniku Powszechnym.
"Cricot idzie!" - to tytuł wystawy, którą oglądać można w krakowskiej Cricotece. Jest wzorowany na sienkiewiczowskim ostrzeżeniu ("Jarema idzie!"), w którym brzmiał podziw i strach wobec tego, co nadchodzi. Przejęty przez awangardowe środowisko rozbawionych artystów stał się okrzykiem nadziei i radości. Z cienia Celem jest przypomnienie teatru Cricot, o którym dziś, z "winy" Tadeusza Kantora, trzeba mówić "pierwszy" i zaraz dodawać, że nie miał z twórcą "Umarłej klasy" nic wspólnego. Założony w Krakowie w roku 1933 przez grono plastyków związanych z Komitetem Paryskim, a dowodzonych przez Józefa Jaremę, był - co lubi podkreślać kuratorka wystawy Karolina Czerska - najdłużej działającym polskim teatrem eksperymentalnym dwudziestolecia międzywojennego. Długo znany głównie historykom teatru, funkcjonował jako coś w rodzaju mglistej legendy - zjawisko, o którym wiadomo, że było ważne, ale nie do końca wiadomo dlaczego. Znaczenie Cric