Teatr Telewizji mógłby wrócić do korzeni. To mógłby być świat inteligentnie zaznaczony, tak aby pełen obraz powstawał dopiero po drugiej stronie ekranu, w wyobraźni widza - z Wawrzyńcem Kostrzewskim, twórcą spektaklu TV "Listy z Rosji", reżyserem teatralnym, rozmawia Piotr Zaremba w tygodniku wSieci.
Został pan obsypany nagrodami na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. Skąd pana pomysł, żeby adaptować dla Teatru Telewizji "Listy z Rosji" markiza Astolphe'a de Custine'a? Wawrzyniec Kostrzewski: Znalazłem fragmenty książki na historycznym blogu. Przeczytałem dwa tomy i pomyślałem, że byłoby zbrodnią się tym nie zająć. To prorocze dzieło. Najpierw myślałem o słuchowisku, ale w radiu uznano tekst mojej adaptacji za zbyt długi. Potem przeczytaliśmy to z aktorami pod kątem inscenizacji teatralnej. To było czytanie z publicznością, potem pasjonująca dyskusja o Rosji, lecz także o Polsce, o geopolityce, o sytuacji w Europie. Tekst wybrzmiał, jakby był pisany dzisiaj, a ma 170 lat. I tam padła myśl: Teatr Telewizji! Jak na film nie ma w "Listach" galopującej fabuły. Na deski teatru proza epistolarna też nie pasuje. Za to Teatr Telewizji daje chociażby możliwość scenicznej pracy z aktorem i okazję do bliskich planów, których w nadmiarze kino nie wytrz