EN

28.06.2022, 09:45 Wersja do druku

Powolne rdzewienie człowieczydeł

„Fatherland" Jana Mocka syna i Jana Mocka ojca z Czech na V Festiwalu Open The Door w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalowym NA OŚCIEŻ! – na swoim blogu.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Zacznijmy od końca przedstawienia Janów Mocków (ojca i syna). W finale starszy z mężczyzn opowiada, że w latach dziewięćdziesiątych był współzałożycielem instytucji ochrony przyrody, marzeniem zaś jego i jego kolegów było posiadanie małej niezależnej agencji, która w szeroko pojętym znaczeniu zmieni świat. Po trzydziestu latach okazało się jednak, że ta mała wyspa lepszego świata rozrosła się w wielogłowego potwora, miotającego rozporządzeniami, Jan Mocek poniósł zatem wraz ze swoimi współpracownikami w jakimś sensie porażkę. Pięknych bowiem idei nie udało się wcielić w czyn, świat nie tylko pozostał, jaki był, ale wręcz zmienił się na gorsze. Jako że mężczyzna opowiada o tym ze sceny, w opozycji do własnego syna i w kontekście jego doświadczeń, historia ta staje się doświadczeniem pokoleniowym. Żeby ją jednak  – i cały spektakl – w pełni zrozumieć, należy się teraz cofnąć do jego początku.

Jan Mocek Starszy wychodzi do publiczności i zaczyna wykonywać różne proste działania, z offu zaś płynie narracja jego syna, informująca widzów, że za trzydzieści lat będzie rok 2052, a nasz bohater będzie miał 69 lat. Gdy po chwili ekran, na który wyświetla się projekcje, na chwilę zniknie, okaże się, że po drugiej jego stronie znajduje się Jan Mocek Młodszy. Łudząco  podobny do ojca, tak samo ubrany i posługujący się takim samym rekwizytem, czyli małą bieżnią, jakich wiele na siłowni. Jeśli więc założymy, że Fatherland to spektakl, w którym pokolenie obecnych czterdziestolatków (prawem przemiany opowieści scenicznej w system znaków teatralnych) przegląda się w pokoleniu swoich ojców, życie i doświadczenie Jana Mocka Starszego stanie się zwierciadłem okrutnym i wyostrzającym, sam zaś moment przejrzenia się w nim –  wyjątkowo nieprzyjemny. Spektakl Mocków sugeruje bowiem – za pomocą zabiegu z weryfikacją życia po 30 latach – że teatr, który jest celem i życiem młodego Mocka (wiemy to z rzeczywistości), spotka ten sam los, co instytucję jego ojca, zakładając, że los człowieka, bez względu na czasy i profesje, kończy się zawsze tak samo, na – powiedzmy – powolnym rdzewieniu dalekosiężnych planów, marzeń i ambicji, czy szerzej człowieka w całej jego istocie. Co ciekawe, owo „rdzewienie” odbywa się na poziomie duchowym, o tym już napisałem, oraz na poziomie fizycznym, stąd Jan Mocek mocno eksploatuje tu wątki związane z obsesją usprawnienia stygnącego na różnych poziomach ludzkiego ciała.

Dopiero teraz więc widać, że spektakl Jana Mocka Młodszego jest w gruncie rzeczy rozpaczliwą próbą opóźnienia odwiecznego i nieuchronnego procesu „rdzewienia” człowieka, któremu wszyscy ulegają. Możemy oczywiście, niczym na komunistycznym osiedlu, dokonać liftingu starych budynków (jeden z wątków spektaklu), ale owego mierzonego upływem czasu procesu samounicestwienia zatrzymać się nie da – chyba że w teatrze. Czas bowiem spektaklu Mocków to właśnie jedyny sposób, żeby wykraść z tego procesu matki natury te kilkadziesiąt minut i przenieść się na chwilę do równoległej rzeczywistości. Wprawdzie w realu jest ona równie skuteczna jak owa rewitalizacja bloków, czy wyćwiczenie „kaloryferka”, ale w sferze naszego samopoczucia jest najlepszym rozwiązaniem, na jakie człowieka stać. Pozwala oszukać i naturę, i czas. I z takim właśnie szelmowskim uśmiechem, wzmacniającym poczucie wygranej, opuściłem Teatr Śląski. Janowie Mockowie uświadomili mi bowiem, że paproć kwitnie nie jeden raz w roku, ale codziennie, trzeba tylko wiedzieć, jak jej szukać, i gdzie ją znaleźć.

Tytuł oryginalny

Powolne rdzewienie człowieczydeł – o spektaklu Fatherland Jana Mocka syna i Jana Mocka ojca.

Źródło:

DOMALAŁAsięKULTURY
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

25.06.2022