Grzegorzewski dawał kreacje tak wyjątkowe, że wchodziły w głowę definitywnie i nie zapominało się ich i do przypominania żadne mniej lub bardziej metaforyczne proustowskie magdalenki nie są potrzebne. W takim znaczeniu Jego los artystyczny był wyraźny: albo się go pamiętało, albo nie, albo akceptowało, albo odrzucało, albo podziwiało, albo na nim psy wieszało - o zmarłym artyście pisze Jerzy Pilch.
Akurat "Powolnego ciemnienia malowideł", spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego opartego na "Pod wulkanem" Lowry'ego, nie widziałem. Ale generalnie, z w miarę czystym sumieniem mogę powiedzieć, że znam i pamiętam wiele jego przedstawień. Grzegorzewski przykuwał uwagę i pracował ostro. Teraz ułożyłem na biurku kilkanaście programów teatralnych, co mi na pamiątkę tamtych spektakli zostały, i ścisnęło mi się serce. Nic jednak, nic absolutnie po teatrze nie zostaje. Zostają programy teatralne, a to jest nic. Sentymentalnie mi się zdawało, że wybuchnie z tych broszur pamięć intensywnych wizji reżysera, że przypomnę sobie, kiedy, o jakiej porze roku, w jakich okolicznościach życiowych dane przedstawienie widziałem, że przypomnę sobie wszystko: światło, kurz nad sceną, zapach perfum współpasażerki teatralnej jazdy - nic z tego. Zapomniałem wiele. Albo inaczej: zapamiętałem wiele, zapamiętałem w każdym razie tyle, że pożółkłe programy teatraln