Jak mało który reżyser świadom był faktu, że między dziełem sztuki i rzeczywistością nie ma prostych relacji zależności, że wyobrażenie lustra podsuwanego współczesnemu światu jest tylko piękną humanistyczną utopią - o twórczości Jerzego Grzegorzewskiego pisze Anna R. Burzyńska w Tygodniku Powszechnym.
"Niech pani porozmawia ze mną tak, jakbym był wybitnym aktorem. Spróbujmy zrekonstruować jego życiorys - kiedy zagrał Hamleta? Albo - dyrygentem. O jakim utworze marzę, by poprowadzić jego wykonanie?". Żartobliwe propozycje, za pomocą których Jerzy Grzegorzewski [na zdjęciu] omijał moje pytania o sedno swojej sztuki reżyserskiej (w czasie lutowych rozmów przed nigdy niepowstałym wywiadem dla "Didaskaliów"), kryły w sobie pierwiastek serio: teatr nigdy nie był dla Grzegorzewskiego celem samym w sobie. Był jednym ze sposobów umożliwiających wyartykułowanie kwestii najsilniej artystę przejmujących. Z wielu możliwych mediów Grzegorzewski - podobnie jak jego ulubieni artyści: Szekspir, Wyspiański, Gombrowicz - wybrał bodaj najtrudniejsze i najbardziej niewdzięczne. Najtrudniejsze, bo wymagające ścisłego porozumienia z innymi twórcami: aktorami, kompozytorem, scenografem, skazane na natychmiastową weryfikację, ulotne i zawsze niepełne. Słabości