- Swoje odchodzenie rozpisał na kilka przedstawień. Było to połączone z grą z publicznością, z krytyką. Wciąż deklarował, że robi ostatni spektakl i przenosi się do pracowni malarza, po czym odwoływał te przyrzeczenia, żeby reżyserować kolejne przedstawienia. W tych ostatnich spektaklach widać było drogę do samoograniczenia. Od rozbuchanych wizji nagle przeszedł do prowadzonych ściszonym głosem rozmów z publicznością - mówi Jacek Wakar o Jerzym Grzegorzewskim w dyskusji z Romanem Pawłowskim na łamach Foyer.
Roman Pawłowski: Oglądałem teatr Jerzego Grzegorzewskiego przez 20 lat. Z perspektywy tego czasu, przedstawień, które widziałem i jego śmierci uważam go za twórcę tragicznego. Rozumiem przez to zarówno tragedię ludzką, jak i tragedię artysty. Interesowała mnie jego fascynacja awangardą dwudziestowieczną - bardziej z dziedziny sztuk wizualnych niż z dziedziny teatru. Dramat Grzegorzewskiego polegał na tym, że nie opuścił teatru, żeby realizować siebie właśnie w przestrzeni awangardy. Nie założył własnej grupy teatralnej, jak choćby Kantor. Pozostał planetą osobną, ale krążącą po orbitach repertuarowego teatru ze wszystkimi jego ograniczeniami. Jacek Wakar: Takiego teatru, ze wszystkimi tego konsekwencjami, nie robił w Polsce nikt. Spektakle, które Grzegorzewski realizował w Teatrze Studio, w Starym Teatrze w Krakowie, wcześniej w Łodzi w Teatrze Jaracza, w Polskim we Wrocławiu - to było już mniej więcej to samo, co robił późni