Teatr Wielki w Warszawie sięgnął w bieżącym sezonie po raz drugi po dzieło wybitnego niemieckiego kompozytora - Richarda Straussa. Po balecie "Legenda o Józefie" (wykorzystującym poemat symfoniczny "Śmierć i wyzwolenie" oraz "Legendę...") przedstawił "Salome" - jednoaktową operę napisaną na podstawie dramatu Oskara Wilde'a pod tym samym tytułem.
Realizacji tego wspaniałego dzieła podjęli się czołowi twórcy warszawskiej sceny: Andrzej Straszyński (kierownictwo muzyczne), Marek Weiss-Grzesiński (reżyseria), Andrzej Majewski (scenografia) i Emil Wesołowski (choreografia). I od razu muszę przyznać, że ogromny, niekwestionowany sukces odniósł Andrzej Straszyński, prowadzący tę niezwykłą kompozycję doskonale. "Salome" zaprojektowana przez Straussa na ponad 100-osobową orkiestrę oszałamia - jak pisze Karol Stromenger - przepływem kolorytów i powodzią dźwiękowego baroku. Jej pełna napięć harmonika wyraźnie rysuje motywy przewodnie, a struktura i budowa często prowokuje porównania do gigantycznego (opera trwa blisko 2 godziny) poematu symfonicznego z głosami solowymi. Straszyński nie uronił niczego: z pietyzmem odczytał partyturę i z rozmachem zaprezentował premierowej publiczności niezwykły kunszt kompozytora i własny. Dodatkową trudnością jaką musiał pokonać artysta było to, że sol