"Stara, dawno przegrana końcówka, skończyć z tym, nie przegrywać już dłużej"... Wiele czasu upłynie, zanim zrozumiem te słowa. Na razie odkrywam świat, do którego należą, to znaczy czytam po polsku sztuki autora "Godota" w starych numerach "Dialogu". I to od tego właśnie zaczyna się to główne w moim życiu "powinowactwo z wyboru" - pisze Antoni Libera w Rzeczpospolitej.
Jeśli słyszy się czasem lub czyta w opowieściach, że książka - czyjeś słowo, wizja zaklęta w języku - potrafi kogoś odmienić, wpłynąć na czyjeś życie, i to do tego stopnia, że staje się on kimś innym albo pojmuje sam siebie, to wolno mi powiedzieć, że nie są to czcze legendy, lecz że istotnie tak bywa. Bo ta lektura, doprawdy, działa niemal fizycznie. Czuję się w jej wyniku jak zahipnotyzowany. Snuję się godzinami w listopadowej aurze po zasypanych liśćmi uliczkach Żoliborza, przeżuwając bez końca pewne obrazy i zdania, w których jest jakiś czar - posępny, urzekający. Na przykład świat przedstawiony w słuchowisku "Popioły". Zgorzkniały, kostyczny Henry, mężczyzna w średnim wieku, sam na wybrzeżu morza, w poszumie fal i wiatru, rozmawiający z sobą albo z duchami zmarłych, swojego ojca i Ady, kobiety, z którą miał córkę. Przychodzący w to miejsce, aby wspominać przeszłość. Bo tam, w pobliżu morza, łatwiej cofać się w czas