Borczuch w bardzo indywidualny sposób przygląda się kondycji człowieka współczesnego, prześwietlając jednocześnie wszystkie jego neurozy, obezwładniającą go nudę krzyżującą się z obrzydzeniem wobec świata. Oddaje przeczucie nadchodzącego przełomu - o spektaklu "Zew Cthulhu" Howarda Phillipsa Lovecrafta w reż. Michała Borczucha w Nowym Teatrze w Warszawie pisze Kinga Kurysia z Nowej Siły Krytycznej.
"Wydaje ci się, że mógłbyś spędzić całe życie pod tym drzewem, nie wyczerpując jego zasobów, nie rozumiejąc go, bo nie musisz tu niczego rozumieć, masz jedynie patrzeć, o tym drzewie możesz powiedzieć tylko to, że jest drzewem"[1]. Słowami Georgesa Pereca można wyrazić kłopot mówienia o twórczości Michała Borczucha, wymaga ona od widza patrzenia dopełniającego, wpisania siebie i swojej wrażliwości w porządek spektaklu. Nie da się fascynować wytwarzanym przez niego światem, odbierać pozornie prostych scen, jednocześnie pozostając chłodnym analitykiem, którego i tak czeka fiasko zrozumienia. Samo wejście w ten świat wiąże się z odrzuceniem takiego poznania, staje się doświadczeniem. Nie straszna jest banalność, szczerość, prostota - to one w najwyższym stopniu budują rozmowę między aktorem a widzem. Borczuch w bardzo indywidualny sposób przygląda się kondycji człowieka współczesnego, prześwietlając jednocześnie wszystkie jego