"Orkiestra Titanic" w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.
"Orkiestra Titanic" Christo Bojczewa w gdańskim Teatrze Wybrzeże to totalny niewypał. Początek tego spektaklu sprawiał wrażenie, że być może obejrzymy jakąś współczesną odmianę "Na dnie" Gorkiego. Stacja kolejowa, na której nie zatrzymują się żadne pociągi. Ktoś podobno skończył konserwatorium, ktoś inny miał jakąś niedźwiedzicę, która postradawszy życie wpędziła go w trudne warunki finansowe i nieuleczalną samotność, ktoś inny był tu zawiadowcą i przechadza się do dziś w kolejarskim mundurze. A wszyscy czekają na ów upragniony pociąg, który ma ich wyratować z tej beznadziei, nawet kupują sobie bilety. Nie wiadomo tylko gdzie, kasa jest chyba nieczynna. Logika jednak nie jest najmocniejszą stroną tego tekstu, liczy się bowiem tzw. nastrój. A ten wydobywa Rudolf Zioło. Wydobywa go tak skutecznie, że po czterdziestu minutach przedstawienia błagamy reżysera, by coś wreszcie się stało, coś może wyjaśniło. Ani bowiem scen