Nie ma dramatu, który dźwigałby tak wielki bagaż komentarzy, był tak wielokrotnie i tak różnorodnie interpretowany przez krytyków, jak - Hamlet. Ale żadna z koncepcji nie była nigdy pełna, nie stała się właśnie tą jedynie prawdziwą - ani Hamlet romantyczny, bezwolny, ani bardziej nam współczesny, opętany żądzą sprawiedliwości.
Może wobec tego natłoku interpretacji odrzucić komentarze, wyrzec się wszelkich koncepcji, wszelkiej idei? Może po prostu przekazać poprawnie widowni tekst, wczuć się w bezpośrednią sytuację sceniczną, zrezygnować z poszukiwania głębszych uzasadnień, z prób rozszyfrowania po swojemu psychiki Hamleta? Bo przecież każda "własna" idea będzie już wtórna, już przed nami wymyślona... Wydaje mi się, że taka właśnie "idea" przyświecała realizacji Hamleta w Teatrze Powszechnym. O tym, że była ona niesłuszna, że jednak nie można zrezygnować z syzyfowej próby odczytania Hamleta na nowo - udowodniło przedstawienie. Kim jest Hamlet, kim jest Ofelia? Na to pytanie przez cały pierwszy akt odpowiedzieć nie podobna. Do pierwszego zapadnięcia kurtyny, w momencie tak ważnym dla określenia późniejszych reakcji bohaterów, brniemy przez zabójczą poprawność, przez gładzizny przedstawienia szkolnego. Hamlet jest nudny, Ofelia - nijaka. Poprzez mur recytowan