„Sołtyski” wg pomysłu Iwony Koneckiej w reż. Weroniki Fibich Kolektywu Kobietostan we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny z Nowej Siły Krytycznej.
Co łączy Marię Dulębiankę, samorządowe działaczki i Dodę? Sprawczość. Twórczynie „Sołtysek”, spektaklu wystawionego przez Weronikę Fibich we wrocławskim Kolektywie Kobietostan, wzięły na warsztat opowieści i doświadczenia kobiet, które – mimo licznych przeciwności – walczyły lub nadal walczą o wpływ na otaczającą je rzeczywistość. Choć poznajemy dokonania tak tytułowych sołtysek, jak i historycznych czy popkulturowych postaci, to nie śledzimy faktograficznych herstorii. Widowisko zostało pomyślane znacznie szerzej: jako możliwość doświadczenia przez odbiorcę – niezauważanej na co dzień – oddolnej, prospołecznej pracy kobiet.
„Sołtyski” zaczynają się przed budynkiem Ośrodka Postaw Twórczych. Wśród stłoczonych widzów ni stąd, ni zowąd pojawiają się Joanna Kondak i Iwona Konecka, ciągnąc za sobą plastikowe torby z Ikei. Co w nich jest? Czemu są takie ciężkie? Dowiemy się z czasem. Na salę teatralną wchodzimy więc razem. Publiczność zajmuje miejsca wokół dużego prostokątnego stołu (skojarzenie determinowane tytułem – wiejska świetlica!), a aktorki wyciągają z toreb podkładki do pisania, długopisy i kartki. Wspólnie wypełniamy niedługą ankietę, odpowiadając na pytania o sny, kobiety, które miały wpływ na nasze życie, marzenia, ideały. Robi się intymnie, angażująco, bo oto okazuje się, że nasze zdanie ma w przedstawieniu znaczenie. Po omówieniu kwestionariusza, performerki układają na stole podobizny osób publicznych (między innymi Dulębianki i Dody), a także swoich bliskich. Z opowieści o ich dokonaniach i postawach tworzą narracyjny kolaż impresji o zwykłych-niezwykłych kobietach, ich wpływie na historię, lokalną społeczność i rodzinę. Po tych lapidarnych, nierzadko sentymentalnych prezentacjach rozpoczyna się najciekawsza część „Sołtysek” – sekwencja performatywnych działań.
Twórczynie przekuwają swoje socjologiczne obserwacje w artystyczne działania, zręcznie manipulując uwagą widza i nie pozwalając mu przewidzieć finału. Przez dłuższy czas obserwujemy ciąg z pozoru niepowiązanych ze sobą scen: aktorki wyciągają z toreb jajka, grają nimi w bilard, a następnie „przekształcają” świetlicowy stół w quasi-laboratoryjny (wrażenie potęguje zmiana świateł), rozstawiając na nim szklane naczynia. Do słoików i cylindrów nalewają wodę, na otwory naciągają gazy i przez długie minuty przerzucają z naczynia do naczynia jajka. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że za tymi działaniami (bynajmniej nieprzypadkowymi, bo prowadzonymi zbyt precyzyjnie) stoi pogłębiona refleksja nad tym, co i jak chce się na scenie powiedzieć. Niektóre zachowania aktorek wydają się oczywiste (gotowanie makaronu i zmiana żarówki, mówienie językiem rodziców i patriarchatu), znaczenia innych zostają zawieszone do momentu, gdy zaczynają angażować publiczność. Rozdają słoiki z jajkami i dają do potrzymania sznurki, które przywiązane są drugim końcem do obiektów na stole. Powstaje organiczna instalacja, nie tyle puentująca przedstawienie, ile obrazująca i dowartościowująca jego główne założenie – proces partycypacji. Coś, co jawiło się jako hermetyczne, zaczyna nas obejmować, tymczasowo definiować jako część czegoś większego. I w tym tkwi siła tego widowiska.
Performerki, opowiadając o pracy tytułowych sołtysek, pozwalają odbiorcy doświadczyć, jak istotna dla zacieśniania więzów społecznych, a w dalszym planie dla funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego, okazuje się oddolna praca.
Przytaczają słowa samorządowych działaczek o niedostrzeganiu ich zaangażowania, traktowaniu ich jako „słabsze” od mężczyzn-włodarzy czy marginalizowaniu przez polityków lokalnych struktur władzy. Sens tych opowieści wybrzmiewa wyraźnie w finale, gdy widzowie zostają zintegrowani zbiorowym działaniem, wyznaczanym właśnie przez sołtyski-performerki. Nie bez powodu na stole pojawia się wtedy karton z napisem: „władza to moc, która pomnaża się, gdy przekierowujemy ją poza siebie na wspólnotę”. Z tej perspektywy nierozumienie wcześniejszych działań wydaje się nieistotne – ważniejszy okazuje się skutek.
Komuna, która zawiązała się podczas przedstawienia, zostaje jednak pozostawiona sama sobie. Aktorki, wykonawszy zadanie, przywdziewają niebieskie torby z Ikei niczym sukienki i wychodzą (działać gdzie indziej?) – a my zostajemy na sali, połączeni ze sobą i z naczyniami splotami sznurków. Czy znajdujące się w słoikach jajka to potencjał, z którego wykluć mogą się nowe możliwości? Czy po wyjściu aktorek odpowiada za nie nasza wspólnota?
„Sołtyski” to interesująco poprowadzone i przekonująco zagrane przedstawienie, stroniące od doraźnej polityki i efektownej publicystyki, a skupione na przekuwaniu socjologicznych rozpoznań w teatralne znaki oraz włączaniu odbiorcy w widowisko. Kto za nim stoi? Wiadomo – sołtyski. Przecież od samego początku jesteśmy goszczeni w wiejskiej świetlicy.
---
Kamil Bujny – ur. 1996, absolwent filologii polskiej, kultury i praktyki tekstu oraz publikowania cyfrowego i sieciowego na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikował m.in. w „8. arkuszu Odry”, „Teatrologii.info”, „Stonerze Polskim” i „zakładzie.magazyn”. Mieszka we Wrocławiu.