Ten spektakl jest krótki, trochę melancholijny i równocześnie nasycony lirycznym humorem. Urzekający w swojej bezpretensjonalności. I bardzo osobisty. - Mamo, czy jesteś zadowolona, że uczę się malarstwa? - pyta Artysta stojąc przy sztalugach. - Może lepiej idź na doktora albo na inżyniera - odpowiada wiejska kobiecina w chustce zawiązanej pod brodą. Matkę gra Irena {#os#468}Jun{/#}, Artystą jest sam {#os#8731}Stasys{/#}. Właściwie na scenie jest tylko ich dwoje. Są jeszcze Szarzy Ludzie, ale ci stanowią raczej bezbarwne, choć wszechobecne tło. Odziani są w popielate uniformy, coś pośredniego między strojem więźnia a proletariusza. Bez przeszkód wcielają się w coraz to nowe role, służą za budulec do tworzenia kolejnych obrazów, impresji, poetyckich metafor, reminiscencji z przeszłości. Matka trzyma w dłoniach zwój białej przędzy, Stasys powoli nawija nić na kłębek. Po chwili kłębek szybuje w górę, jest teraz piłką, któr
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 96