Chciałoby się przez dziesięć dni oglądać dzieła wielkie, interesujące, kontrowersyjne albo chociaż upadki z wysokiego konia, przedstawienia będące wynikiem osobistych przemyśleń, wyrazem gorących emocji.
Chciałoby się wreszcie wierzyć, że Wyspiański jest nie tylko ucukrowanym jak figa klasykiem, spoczywającym w zbiorowej świadomości jako autor ważny, szacowny, ale historyczny.
Przeniesienie na inną scenę posłużyło za to "Powrotowi Odysa" Krystiana Lupy z warszawskiego Teatru Dramatycznego. Scena Kameralna Starego Teatru od lat jest dla przedstawień tego reżysera przestrzenią idealną. W Warszawie "Powrót Odysa" był obrazem, który musiał przebijać się do widza przez rampę, tutaj nie było takiej bariery. Ten późny, pisany w śmiertelnej chorobie, dramat Wyspiańskiego, rzadko wystawiany, nie ma takich zadań jak "Wesele". Mówi o najważniejszych, najbardziej podstawowych relacjach człowieka ze światem i sobą samym. Niemożność powrotu do ojczyzny najszerzej rozumianej - do domu, rodziny, siebie sprzed lat. Poczucie obcości świata, wkroczenie w obszar śmierci, fizyczne wręcz doznanie przemijania, rozpaczliwe poszukiwanie spokoju, wybaczenia, wybawienia... Mit - nie ten antyczny, choć bohaterowie Wyspiańskiego z Homera się wywodzą - lecz ten, który jest udziałem każdego człowieka. Lupa stworzył świat,