Żadna z postaci nie jest poprowadzona tak, by zyskać sympatię widzów. Samodzielnie trzeba zmierzyć się z błazeńskim makijażem i wariackim tańcem Krappa, z Julią rozlewającą herbatę na stole i Hrabią - trzeciorzędnym artystą, który odpala jednego papierosa od drugiego - o spektaklu "Fernando Krapp napisał do mnie ten list" w reż. Marka Kality w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Gdy widzowie gromadzą się na umieszczonej na scenie widowni, przed nimi, przy stole, w milczeniu i bezruchu siedzi już dwójka bohaterów spektaklu, starszy mężczyzna i młoda kobieta. To Julia (Aleksandra Popławska), adresatka tytułowego listu oraz jej ojciec (Maciej Grzybowski). Ich dialog rozpoczyna spektakl. Bogaty Krapp (Krzysztof Franieczek) wystosował list do Julii z oświadczeniem o zaślubinach. Właśnie - z oświadczeniem. Nie propozycją, pytaniem czy ofertą, ale kategorycznym, nie znoszącym sprzeciwu stwierdzeniem. Ich związek, którego historii jesteśmy przez niespełna dwie godziny świadkami, to dziwna, niepokojąca relacja. Niepokojąca między innymi dlatego, że nie rozwija się przed widzem linearnie. Jesteśmy świadkami jedynie kilku jej elementów. Nie śledzimy punkt po punkcie historii romansu Julii z Hrabią (Michał Wierzbicki) ani wzbierania zazdrości w jej mężu. Pewne etapy opowieści widz musi zrekonstruować sobie sam. Jest to z jednej str