Jak tak się w tym szukaniu jasnych stron ćwiczę, to wyobraźnia mi puszcza wodze i widzę przy jakimś narodowym teatrze realizację planu Dejmka i Raszewskiego z 1965: polską Commedié Française pracującą konsekwentnie nad kanonem rodzimego repertuaru, przywracającą w pocie czoła i trudzie języka mowę teatralną godną wirtuozerii Słowackiego i Fredrowskiego poloneza słów - pisze Dariusz Kosiński.
Z natury (to nieprawda, ale tak się mówi) jestem pesymistą. I to niestety niekonstruktywnym, choć teoria konstruktywnego pesymizmu w wersji profesora Zbigniewa Raszewskiego wydaje mi się bardzo przekonująca. Chętnie byłbym jak Kłapouchy, ale niestety na świat reaguję raczej zimnofalowo (za dużo słuchania Bauhausu i Variete we wczesnej młodości). Moja żona, urodzona (jak to się mówi) optymistka, odkąd się znamy przekonuje mnie do pozytywnego myślenia i szukania jasnych stron nawet najbardziej katastrofalnej sytuacji, wierząc, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Do mnie przemawia raczej przekręcona przez Witkacego wersja tej maksymy z wyjściem na jeszcze gorsze, ale od czasu do czasu próbuję jednak ćwiczyć, bo w końcu ileż można tkwić w depresyjnym poczuciu, że dobrze już było (i to chyba dawno). Ostatnie wydarzenia w rodzimym życiu teatralnym to świetny materiał na takie ćwiczenie. Pesymista zobaczy w nich zmierzch sposobu upra