"Dziady" w reżyserii Jana Englerta obejrzałem z uwagą. Zawsze tak robię. "Dziady" są od lat termometrem mierzącym temperaturę polskiego życia. Dlatego oglądam je zawsze z uwagą, dlatego też nie potrafię ich oceniać. Pogody, wskazywanej przez termometr, też się nie ocenia - przyjmuje się ją do wiadomości. Bo w "Dziadach" odbija się nasza rzeczywistość - tak się dziwnie składa, że dzieła genialne są zwierciadłami swego czasu, dzieła kongenialne są takimi zwierciadłami, w których każdy czas jest władny się przejrzeć. Takiego stosunku do arcydramatu nauczyły mnie nie polonistyczne studia, nie seminaryjne rozbiory. Nauczyła mnie normalna teatralna praktyka. Może to dlatego, że swoje aresztanckie prymicje przeszedłem po ostatnim przedstawieniu Dejmkowskich "Dziadów". Można powiedzieć, że spektakl ten wciągnął mnie w historię - w wielu znaczeniach tego słowa: i uczestnictwa w tym, co się dzieje, i w rozumienie tego, co
Tytuł oryginalny
Poprawne jak z komputera
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 1