„Ksiądz Marek” Juliusza Słowackiego w reż. Jacka Raginisa w Teatrze Klasyki Polskiej w Warszawie. Pisze Magdalena Hierowska w Teatrze dla Wszystkich.
Czy człowiek potrafi zrozumieć, że wolność nie zostaje ofiarowana, ale należy o nią walczyć przeciw wszelkiemu złu. Każda zbrodnia, nawet najbardziej wymazywana z kart historii, zawsze zdobi krwią niewinnych sztandary oprawców… Czy to jest sprawiedliwe, jeśli okazuje się, że śmierć to jedyna droga do wolności? Jak uratować naród, jeśli obojętność na zło pozbawiło niektórych rodaków sumienia?
W obliczu tych problemów Juliusz Słowacki stworzył w 1843 roku mistyczne arcydzieło odwołujące się do dziejów konfederacji barskiej – uważanej przez niektórych historyków za pierwsze polskie powstanie narodowe. Podczas pisania dramatu o charyzmatycznym duchownym, dokonującym cudów męstwa na polu walki, inspirował się prawdziwą postacią. Był nią karmelita Marek Jandołowicz, z którym identyfikował się, gdy niósł poetycki sztandar nie krwią zbroczony, lecz z polskim słowem i duchem narodowo wyzwoleńczym.
Spektakl „Ksiądz Marek” jest pierwszą premierą realizowaną przez Teatr Klasyki Polskiej w Muzeum Historii Polski – miejscu, w którym historia to nie tylko pożółkłe manuskrypty, lecz także głęboki metafizyczny sens. Dlatego dzięki zaangażowaniu tych instytucji powstał spektakl, który wskrzesił logos wielkiego romantycznego wieszcza. Wyraźnie zarysowana intencja reżysera Jacka Raginisa, by poczynić wierne sceniczne „odczytanie” dramatu, została w pełni zrealizowana. Wielofunkcyjna scenografia i odważne kostiumy (Aleksandra Reda), stylizowane na szlacheckie kontusze, oraz muzyka (Marcin Pospieszalski), dyskretnie potęgująca przeżycia transcendentalne bohaterów, wprowadziły nastrój niezwykły, podniosły… Przed dalszym wywodem trzeba by jednak w tym miejscu zadać widzom pytanie. Jakie mają oczekiwania wobec teatru klasycznego, w którym szacunek do słowa budującego dramat jest elementem wiodącym, współczesne środki wyrazu pełnią zaś tylko funkcję dodatku do zewnętrznej formy?
Właśnie to umiłowanie słowa w znakomity sposób wyrazili aktorzy. Jarosław Gajewski jako Ksiądz Marek niemalże jak Juliusz Osterwa w „Księciu Niezłomnym” poskramiał gromy, a w precyzyjnie prowadzonych monologach o cierpieniu za ojczyznę dotykał scenicznej prawdy. Buńczuczny Kossakowski (Sebastian Fabijański) był natomiast niechlujny w geście, ale szczery. Julia Łukowiak jako Judyta nie boi się interpretacji wiernie oddającej treść dramatu, dziś mogącego wzbudzać kontrowersje. Inscenizowane pojedynki w układzie Pawła Lipnickiego – również odtwórcy roli Księdza Przełożonego – ożywiły sferę wizualną widowiska.
Oczywiście można spojrzeć na tego typu inscenizację chłodnym okiem współczesności i zadać sobie pytanie, w jakim celu twórcy formują tezy teatralne w klasyczny sposób, dlaczego podejmują tematy, które dziś już nikogo nie dotyczą. Bo przecież niewykluczone, że nikt już nie chce dostrzegać w dramacie historycznym uniwersalnych prawd o patriotyzmie, o człowieku oddanym swojej misji.
Tego nie wiemy, ale może dowiemy się, gdzie i czy w ogóle jest obecnie miejsce dla teatru historycznego – tego, który odwołuje się do Boga, cnót, honoru i bohaterstwa. Czy warto inscenizować dzieła Słowackiego w klasyczny sposób, bez przysłowiowej niemal Balladyny z hondą na scenie? A może po prostu niechaj sam widz rozsądzi, o jakim teatrze marzy, w którą stronę podążają jego oczekiwania… Także wobec teatru, wywodzącego się z wielkiego słowa, niosącego mistyczną treść.