Dokonana przez Grzegorza Jarzynę adaptacja sceniczna "Doktora Faustusa" Tomasza Manna może wzbudzać polemiki. I dobrze. Jakkolwiek sam do końca życia pozostanę pod przemożnym wrażeniem lektury tej ze wszech miar wielkiej powieści, wrocławski spektakl dostarczył mi sporo czysto teatralnych satysfakcji. Książka opisuje, teatr musi pokazać - nawet to, co w powieści pozostawało w sferze niedopowiedzeń. Stąd wrażenie pewnego narracyjnego pośpiechu i kondensacji wydarzeń na scenie. Nie mają one jednak wpływu na istotę Mannowskiego dzieła. Inscenizatorowi udało się zachować nie tylko zasadniczą treść powieści, ale i ocalić jej ducha. Językiem teatru opowiedział Jarzyna o współczesnym Fauście, kompozytorze Adrianie Leverkühnie (Jan Frycz), któremu moce piekielne zapewniły geniusz i twórczą nieśmiertelność, w zamian za wyrzeczenie się miłości do jakiejkolwiek ziemskiej istoty. Kontrakt z Mefistem (Krzysztof Dracz) okaże się nie wart owego po
Źródło:
Materiał nadesłany
"Rzeczpospolita" nr 234