Ona jest z Polski, on z Boliwii. 20 lat temu założyli rodzinną grupę aktorską "Entre dos Aguas un Teatro", czyli "Między dwiema wodami jeden teatr". - Bo choć jesteśmy z dwóch różnych wód, to teatr nas łączy - mówi Danuta. Kilka lat temu wywrócili swoje życie do góry nogami i zdecydowali się rozpocząć nowe w niewielkim Temeszowie na Pogórzu Dynowskim. Na początku sierpnia zapraszają na festiwal.
Łatwo do nich trafić. Mieszkają w zakolu Sanu, na rozdrożu Temeszowa, tuż obok bocianiego gniazda. Ich dom wyróżnia się na tle innych. Jeden z ostatnich drewnianych we wsi, pokryty czerwoną dachówką, zaprasza otwartymi drzwiami.
Dziesięcioletnia Misia wszystkich przechodzących wita z progu głośnym: "Dzień dobry!". Ma śniadą cerę, ciemne oczy i kruczoczarne włosy, w które wpleciony jest kolorowy warkoczyk. I choć urodziła się tysiące kilometrów stąd, powtarza, że jest Polką.
Danka, Lucas i Milena witają nas z szerokim uśmiechem. Chłodne i oficjalne podanie ręki na poznanie? Nie tutaj. Oni budują relacje mocnym uściskiem i od razu przechodzą na "ty".
Sprowadzili się tu niemal w tym samym czasie, co bociany. Gdy ptaki przynosiły gałązki do gniazda, oni urządzali się w domu. A właściwie w dwóch.
- Ten jest z 1960 roku. Ale w Obarzymie mamy taki z 1860 roku. Mieszkamy trochę tu, trochę tam. Tam jest wygodniej. Tu mamy zasięg telefoniczny - mówi Danka i zaprasza do środka.
Są w trakcie remontu. W pokoju pod ścianą na razie stoją okna i drzwi, ale trudno nie dostrzec potencjału tego miejsca.
- Wcześniej mieszkały tu dwie rodziny. Tu była kuchnia i pokój z piecem kaflowym. Zburzyliśmy dzielącą je ścianę - właścicielka oprowadza nas po domu. Jest bardzo przestronny, a drewniane belki nadają mu charakter.
Siadamy przy stole. Lądują na nim ciastka. A potem kubki, dzbanek z wrzątkiem, kawa, herbata i mleko. Każdy przygotowuje to, na co ma ochotę. Tak wygląda polsko-boliwijska gościnność.
Przez Hiszpanię i Brazylię do Boliwii, by w końcu osiąść w Temeszowie
Danka pochodzi z Torunia. Zawsze chciała żyć z dala od cywilizacji i praktycznie. Irytowało ją, gdy nie widziała zastosowania tego, czego uczyła się w szkole.
Miała niespełna 17 lat, gdy postanowiła wyjechać z rodzinnego miasta.
- Z ciekawości do świata i dlatego, że już było można - wspomina. Był początek lat 90. Czas przełomu, czuć było powiew wolności. Gdy inni szukali zachodnich luksusów, ona wybrała ekologiczną wioskę. Wyjechała do Bierzo Alto, górzystego regionu na północy Hiszpanii. Języka nauczyła się na miejscu.
- Mieszkałam w Matavenero i Poi Bueno. To była niesamowita szkoła życia. Ludzie, którzy tam mieszkali, byli z różnych stron świata. Przywracali do życia opuszczone hiszpańskie wsie, tworząc ekologiczną wielonarodową strukturę o różnej filozofii myślenia, działania i duchowości. Spędzone tam 5 lat nauczyło mnie otwartości na innych - wspomina.
Wioska leżała na trasie Drogi św. Jakuba, którą przemierzają od stuleci pielgrzymi. Jedną z nich była 50-letnia Brazylijka. W Ameryce Południowej pracowała jako koordynatorka grup etnicznych. Opowiadała Dance o kraju zza oceanu, o rdzennej ludności. Zapraszała do siebie.
- Po pewnym czasie napisałam do niej, że chciałabym ją odwiedzić. Odpisała, żebym przyjeżdżała: „Doleję więcej wody do zupy i wszystkim wystarczy" - opowiada Danka.
Tak w 1999 roku znalazła się w Brazylii. W Acre została wolontariuszką w komisji na rzecz grup etnicznych. Co trzy miesiące musiała się starać o nową wizę. Aby wypełnić strony paszportu międzynarodowymi stemplami, postanowiła ruszyć dalej. Tym razem od siostry koleżanki, która studiowała w Boliwii, dostała zaproszenie do Sucre. Pojechała z dwoma Baskami i Brazylijką. Oni wrócili. Ona nie potrafiła.
- Miałam małe pojęcie o Argentynie, Chile, Peru, ale o Boliwii nie wiedziałam nic. Być może dlatego zauroczyła mnie swoimi kolorami, naturalnością, krajobrazami. W pewnym sensie to był kraj, który w wielu aspektach przypominał mi Polskę z mojego dzieciństwa, a zarazem urzekał wielokulturowością, bogactwem muzycznym, etnicznym, obrzędami, świętowaniem - wylicza Danuta.
Ktoś jej powiedział, że 16 km od Sucre, w miasteczku Yotala działa teatr. Pojechała ze znajomymi. - Okazało się, że to prawdziwa wioska teatralna. Nazywali się Teatro de los Andes. Mieszkali razem. Choć nie było żadnych występów, otworzyli przed nami swoje drzwi i zaprosili nas do środka - wspomina Danka.
Boliwijski teatr od rana do nocy
Już w dzieciństwie miała kontakt ze sztuką nie tylko jako widz. Działała w grupie teatralnej toruńskiego domu kultury. Jej koleżanką była blondynka, którą dwie dekady później miała oglądać w telewizji.
- Małgosia Kożuchowska była w starszej grupie. Miała duży potencjał. Pięknie śpiewała. Była zdecydowana na szkołę teatralną. Zdziwiłam się, że poszła do telewizji - przyznaje Danusia.
Sama próbowała swoich sił w interwencjach teatralnych w Hiszpanii i Brazylii. Ale za pierwsze świadome spotkanie z teatrem uznaje to w Boliwii. W hacjendzie grupy Teatro de los Andes poznała Lucasa Achirico. Był współzałożycielem oraz członkiem zespołu.
- Od 1991 byłem aktorem, muzykiem, kompozytorem. A kiedy była potrzeba technikiem i elektrykiem - śmieje się Lucas.
Rozumie po polsku, ale mówić woli po hiszpańsku. - Razem gotowaliśmy, jedliśmy i poświęcaliśmy się sztuce. Mieszkaliśmy razem, ale nie ze względu na jakąś ideologię. Po prostu było taniej. Poza tym wszyscy byli na miejscu. Zasady były jasne: był czas na pracę i czas dla siebie - dodaje.
Życie artystów skupiało się wokół sztuki. Od rana do nocy było poświęcone pracy teatralnej. Ćwiczenia fizyczne, wokalne, instrumentalne. Czas twórczy przeplatany z powtarzaniem tekstów, roli, choreografii. Tworzenie metafor na scenie oraz kostiumów i rekwizytów poza sceną. Praca zarówno grupowa - w sali, jak i indywidualna - we własnym pokoju. No i wyjazdy. Zjeździli wszystkie kontynenty, ponad 24 kraje. Za pieniądze zarobione na zagranicznych festiwalach żyli i remontowali dom. A kiedy wracali do Boliwii, oddawali się pracy kreatywnej.
- Na początku nie mieliśmy publiczności. Zanieśliśmy więc teatr tam, gdzie była - mówi Lucas.
Poszli m.in. do szkół. Po sześciu latach młodzież, która dorosła, zaczęła im towarzyszyć.
Ze wspólnej teatralnej pasji rodzi się miłość
Początkowo Danka pomagała przy scenografii i strojach. Ale szybko rozumiała, że jej miejsce jest na scenie. I obok Lucasa.
- Wspólne pasje nas połączyły i jakoś tak się uzupełniamy i twórczo, i życiowo – mówi.
Owocem ich miłości są Naomi i Milena. Wychowali się na scenie. Najpierw tylko się przyglądali, potem oboje zaczęli grać. - Lubią teatr. Dla nich to nie pasja, a część życia, która przyszła naturalnie - zauważa Danka.
W 2004 roku, równolegle do pracy z Teatro de los Andes, założyli rodzinną grupę aktorską "Entre dos Aguas un Teatro", co znaczy: "między dwiema wodami jeden teatr" – Bo choć jesteśmy z dwóch różnych wód, to teatr nas łączy - tłumaczy Danka.
Dzieci poznawały Polskę, słuchając jej wspomnień, opowieści o zwyczajach i kołysanek. Gdy kontakt z językiem się urwał, pomagały książki z serii „Poczytaj Mi, Mamo", czy bajki: „Pyza na polskich ścieżkach", „Tajemnice Wiklinowej Zatoki", „Miś Uszatek" itp.
- Nie było internetu i nie miałam kontaktu z rodakami. Z Lucasem rozmawialiśmy po hiszpańsku. Z dziećmi też. Mieli jeszcze w szkole język keczua, no i babcię mówiącą w języku ajmara - wyjaśnia.
Czego najbardziej jej brakowało? - Śniegu, bukowin bieszczadzkich i Borów Tucholskich. Rozmów po polsku. Takich, w których możesz bawić się językiem, tworzyć w rozmowie przenośnie, ironie, zdania skojarzeniowe czy rymy. Tęskniłam za muzyką ludową. Miałam kasetę z albumem „Z wysokiego pola" Orkiestry św. Mikołaja i zespołu Chudoba – „Graj muzyka". Wysłużyły się te kasety przez lata u mnie jak żadne inne!
'Entre dos Aguas un Teatro', czyli 'Między dwiema wodami jeden teatr'. Lucas Achirico Espinoza, Danuta Zarzyka oraz Naomi i Milena Achirico Zarzyka.
Pogórze Dynowskie daje więcej niż Warszawa
Myśl o rozpoczęciu życia w Polsce dojrzała w Danucie i Lucasie tak samo, jak miłość do teatru – naturalnie. Argumenty lub motywacje były różne: szkoły artystyczne dla dzieci, możliwości migracyjne, tęsknota. Ta ostatnia pojawiła się dopiero, gdy zaczęliśmy snuć plany o przeprowadzce.
- To była wspólna decyzja - zapewnia Lucas.
Szukali miejsca, gdzie byłaby szkoła muzyczna - z myślą o dzieciach, spora działka - z myślą o warsztatach artystycznych, które chcą prowadzić, i górzysty krajobraz - dla wszystkich.
W 2018 roku spakowali walizki, a na swoje miejsce na ziemi wybrali Pogórze Dynowskie. Z tych stron pochodził dziadek Danki. Gmina Dydnia była więc dla niej powrotem do korzeni.
Pytanie o to, czy w miastach, takich jak Kraków, Warszawa, nie mieliby większych możliwości, nasuwa się samo. - To zależy, o jakie nam chodzi. Możliwości poznania rodzimego życia, tradycji, przyrody są znacznie większe w Temeszowie niż w dużych miastach – nie ma wątpliwości Danka. - Do naszego sposobu pracy artystycznej, do inspiracji, poznawania ludzi, obserwacji, procesów twórczych Pogórze na pewno stwarza dużo więcej możliwości niż Warszawa czy Kraków - dodaje.
Czy czują, że są stąd? - Kiedy dostałem kartę pobytu, wyjechałem do Boliwii, żeby pozamykać pewne sprawy. Pamiętam, gdy leciałem z powrotem, na lotnisku w Padwie czekałem na samolot do Warszawy. Usłyszałem Polaków i rozumiałem, co mówią. Miałem poczucie, że wracam do domu - wspomina Lucas. I dodaje: - Tu wszystko jest inne, począwszy od klimatu. Aby być miejscowym, trzeba się nauczyć tego, jak się tu żyje, myśli.
- Ludzie czasem mówią: "Tu nie da się żyć! Mój syn wyjechał do Anglii" - dodaje Danka. - My nie narzekamy. Dostosowujemy się.
Temeszów. Letnia Gościna Artystyczna
Jak aktorzy "Entre dos Aguas un Teatro" znajdują publiczność? Po pierwsze, biorą udział w festiwalach. Po drugie, sami na nie zapraszają.
W 2020 roku, pomimo obostrzeń, zorganizowali skromną wersję festiwalu teatralno-muzycznego w Temeszowie. W sali własnego domu dla garstki sąsiadów wystawili sztukę „Pass-Port, Puerto de Paso". Rok później udało im się zorganizować drugą odsłonę Letniej Gościny Artystycznej, sprowadzić grupę teatralną Due Mondi z Włoch, polskich artystów i znów pokazać własną sztukę. Tym razem dla szerszego grona widzów.
Dostali dofinansowania zewnętrzne, ale i tak musieli dołożyć z własnej kieszeni. Za własną pracę artystyczną nie wzięli grosza, dlatego tego lata chcieli zrezygnować z organizacji wydarzenia. Kiedy jednak sąsiedzi zaczęli dopytywać: "Kiedy festiwal? Jaki będzie program?", po prostu zabrali się do jego układania.
Nie pozwalają na stragany z watą cukrową, plastikowymi zabawkami i balonami. Nie chcą disco polo i jarmarcznego charakteru.
- Nie myślimy o festiwalu jak o komercyjnej imprezie. Ważna jest wymiana z ludźmi. Przyjdą, żeby wziąć w czymś udział albo zobaczyć coś artystycznego - mówi Lucas.
Przekonują, że nie zależy im na ogromnych tłumach.
- Wieś liczy 288 mieszkańców, na stałe jest ich może 200. Jeżeli przyjdzie 10 osób, to już jedna dwudziesta. Dla nas to dużo. Teatro de los Andes przez kilka lat budował sobie publiczność. W Europie wszyscy ich znali. W Boliwii nikt. Z nami jest podobnie - zauważa Danuta. - Nie możemy się przebić, dlatego chcemy przetłumaczyć najnowszą sztukę, a potem pokazać ją w Hiszpanii, Ameryce Południowej - dodaje.
"Na drugim brzegu" - sztuka o bolesnej przeszłości
Lucas tłumaczy, że sztuka zawsze nawiązuje do tematu, który uważa za ważny.
- Nawet jeśli wystawialiśmy Hamleta czy inne klasyki, to dlatego, że w tym specyficznym momencie trzeba było o czymś opowiedzieć. Kiedy tu przyjechaliśmy, uderzyła nas historia rzeki i tego, co się tu wydarzyło po wojnie. W światowej historii się o tym nie mówi - zauważa Lucas.
W rozmowach z sąsiadami z okolicznych wsi po obu stronach Sanu wracał temat bolesnej przeszłości pogranicza. - Zawsze ktoś mówił: "Jak myśmy tu cierpieli", a gdy pytałam o zdjęcia, pamiątki, odpowiadali: "Wszystko spalone. Nic nie zostało". W Uluczu było tak samo. Kiedyś stałam z sąsiadką, a ona: "Ten wasz dom jest łatany z innych domów". Jak to? - zapytałam. "A bo jak odbudowywali wsie, rozbierali to, co zostało po drugiej stronie rzeki. Belki spuszczali i tu wyciągali" - opowiada Danka.
Dużo czytali, ale nie chcieli opierać się na tym, co jest w książkach. - Historia jest zawsze napisana przez tych, którzy wygrali albo mają władzę. Zdecydowaliśmy się rozmawiać z sąsiadami. Zebraliśmy relacje, które stały się podstawą sztuki "Na drugim brzegu" - mówi Lucas.
- Usłyszałam, że nie ma na to dokumentów. A to, co jest w książkach, zostało potwierdzone. Ale my nie chcemy dociekać prawdy. Dla nas ważne są przeżycia ludzkie, bo jedni i drudzy ucierpieli - nie ma wątpliwości Danka.
Dla Lucasa opowieści o wysiedleniach były podobne do tych w Kolumbii czy Paragwaju.
"Na drugim brzegu?" opowiada historię pogranicza. Historię mężczyzny i kobiety, którzy żyją w dwóch różnych wsiach nad brzegiem tej samej rzeki. Spotykają się wiosną dwóch różnych lat. On idzie przez życie przejmując ślady ojców, mając przed oczami wszystko to, co już się przydarzyło. Ona woli zostawić swoje przeżycia za sobą i budować nową przyszłość. Ona - ocalała we wsi spalonej w wyniku ataku sąsiadów. On - skazany na przesiedlenie wraz ze wszystkimi mieszkańcami swego przysiółka, gdzie domy, stajnie i stodoły płoną, by nie mieli dokąd wracać.
- Pokazujemy na scenie, że można myśleć zupełnie inaczej, ale kiedy wysłucha się drugiego człowieka, może się okazać, że jego punkt widzenia jest uzasadniony. Kiedy się go pozna, można zrozumieć - mówią.
Letnia Gościna Artystyczna już za tydzień
4 i 5 sierpnia Danka i Lucas zapraszają do Temeszowa. W piątek w Domu Ludowym odbędzie się wieczór poetycki poety Józefa Cupaka, a potem "Entre dos Aguas un Teatro" wystawi sztukę "Na drugim brzegu". Z kolei w sobotę uczestnicy będą mogli poznać historię Ulucza, a w cerkwi wysłuchać polifonicznych śpiewów grupy Berehyni. Będą też gry plenerowe, pokaz filmów krótkometrażowych, muzyczny korowód, performance nad rzeką, warsztaty taneczne, wieczorna potańcówka i ludowe jam session przy ognisku.
Letnią Gościnę Artystyczną organizuje Stowarzyszenie Artystyczne Gościniec Południa, które założyła Danka. Wydarzenie odbędzie się z pomocą asystentów kultury Fundacji Humanitarnej Folkowisko oraz przy wsparciu ze środków Starostwa Powiatowego w Brzozowie.