Po Mikołaju Grabowskim i Eugeniuszu Korinie za kołem sterowym Gombrowiczowskiego "Trans-Atlantyku" stanął Andrzej Pawłowski. Dokonawszy adaptacyjnych zabiegów, wytyczywszy reżyserską marszrutę, wyruszył w listopadzie 1984 roku w premierowy rejs - przed oczami widzów warszawskiego Teatru Ateneum. Niech mi wybaczona będzie ta metafora: niezbyt, przyznaję, wyrafinowana. Usprawiedliwia mnie wszakże to, iż niemal identyczna posłużył się sam Witold Gombrowicz, porównując swoją powieść do koślawej fregaty. Zachęcał przy tym czytelników: "Bez obawy (...), bez skrupułów, możecie wstąpić na pokład starego, dziurawego pudła, aby pożeglować po wodach losu waszego." Dlaczego bez obawy? Ano dlatego, że powieść nie jest reportażem, rzeczywistość co chwila przyjmuje w niej wymiar snu. Co nie znaczy, że nie ma w niej satyry. Jest, jest. Autor te właściwości swojego utworu pokazuje nawet pogrubiałym nagle "palicem". Bo czymże �
Tytuł oryginalny
Polskie miny
Źródło:
Materiał nadesłany
Opole nr 3