Zastanawiamy się, czy Polska przypadkiem nie cierpi na tzw. impostor syndrome, syndrom oszusta. Wątpimy w siebie. Nawet jeśli odnosimy sukcesy, to myślimy, że są dziełem przypadku - mówi Łukasz Gajdzis, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy.
SANDRA ZAKRZEWSKA: Dotrzymałeś słowa.
ŁUKASZ GAJDZIS: Jakiego?
„Być może latem uda mi się zrealizować moją ostatnią premierę". To z naszego ostatniego, majowego wywiadu.
- Faktycznie, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak rozwinie się sytuacja. Teraz też do końca nie wiemy, ale szczęśliwie zmierzamy do premiery i mimo że rzeczywistość wciąż jest niepewna, nareszcie zaprosimy widzów na spektakle. Od początku wiedziałem, że jeśli dostaniemy zielone światło w postaci odpowiednich procedur, musimy grać, pewnie trochę za wszelką cenę.
I zagraliście już w czerwcu „Inną duszę" oraz „Trumpa i pole kukurydzy". Widzowie chętnie przyszli, mimo że musieli założyć maseczki, pilnować odstępów, a liczba miejsc była ściśle ograniczona.
- Tak to już niestety będzie wyglądało, ale teatr nie może wypaść ze świadomości widzów, a jedynie atrakcyjny repertuar zrekompensuje im reżim sanitarny, kontrolę i obowiązek noszenia maseczek.
Tę atrakcyjną ofertę w tym sezonie otwiera „Amadeusz" Petera Shaffera o rozsławionym przez film Formana konflikcie Mozarta z Salierim. Nie o nim chcesz jednak opowiadać.
- Fabularna opowieść o losach Mozarta i Salieriego jest raczej oczywista i wszyscy ją znają. Jak nie z poprzednich teatralnych adaptacji, to z obsypanego Oscarami filmu Milosa Formana.
Tych adaptacji było mnóstwo - od reżyserii Romana Polańskiego w latach 80. do kolejnych odczytań, których rok w rok przybywa. Zapoznawałeś się z nimi?
- Zupełnie nie. Bardzo dawno temu widziałem film i jeden studencki spektakl, ale kompletnie nie przypadł mi do gustu. Dla mnie ta historia jest pretekstem do zastanowienia się nad istotą talentu. Trochę też kwestionujemy jego definicję i przede wszystkim zadajemy
Syndrom oszusta?
- Dokładnie. Wątpimy w siebie. Nawet jeśli odnosimy sukcesy, to myślimy, że są dziełem przypadku. Dotyka to często też zdobywców Oscara czy Nagrody Nobla, którzy negują swoje umiejętności, mimo że dostają ich potwierdzenie w postaci tak prestiżowych laurów. To ciekawe, że osoby z wielkimi osiągnięciami boją się, że ktoś ich nakryje na tym, że są hochsztaplerami.
Przez co jeszcze więcej pracują i odnoszą kolejne sukcesy.
- Dlatego tu pojawia się kolejne pytanie. Czy talent to praca? Może warto byłoby podważyć istnienie talentu jako materii boskiej i absolutnej.
Na drugim biegunie jest samozadowolenie. O tym też chcesz mówić?
- W sławie można dać się zabetonować i ten temat faktycznie też poruszamy. Generalnie bycie zadowolonym z własnej twórczości jest niebezpieczne i kompletnie zabójcze dla talentu. Od pewnego czasu bardzo interesowały mnie historie artystów, którzy żyli krótko, a dopiero później ich dzieła stawały się wielkie. Z drugiej strony mamy osoby dożywające wielkiej sławy. Od pewnego czasu towarzyszy mi historia Georgesa Bizeta i Giuseppe Verdiego - tworzyli mniej więcej w tym samym okresie, a ich losy, jak wiemy, potoczyły się zupełnie inaczej. Arthur Miller czy Tennessee Williams to kolejne intrygujące postaci. Debiuty na Broadwayu najczęściej były klapami, a dopiero później okazywały się hitami. Taka klapa może cię zabić, nie inaczej jest z presją. Na pewnym etapie profesjonalnej kariery gubi się tę radość, od której wszystko się zaczęło. Bardzo mnie to interesuje.
W sobotę na scenie zobaczymy trudne życie Mozarta.
- To kolejna z takich postaci. Pamiętamy, że to jego życie było trudne i krótkie. Salieri jest z widzami, a Mozart w spektaklu cały czas jest doświadczany. Łukasz Błażejewski stworzył piękną scenografię. Rzecz dzieje się w kilku miejscach - w operze, domu sztuki, u Salieriego. Ciekawa jest ta granica, pewnego rodzaju bariera słynnej niewidzialnej „czwartej ściany", którą cały czas przełamujemy.
Czy talent to praca?
- Może warto byłoby podważyć istnienie talentu jako absolutnej materii boskiej.
Oprócz tego trochę uciekasz też od XVIII-wiecznych realiów na scenie.
- Cała sztuka, mimo że oparta na tekście Petera Shaffera, dzieje się we współczesnych realiach. Wiedzieliśmy, że tekst trzeba mocno pozmieniać, i tak też zrobiliśmy. Teatr musi mówić o sytuacji tu i teraz, nawet jeśli akcja rozgrywa się w XVIII wieku. Zachowanie epoki nie powoduje, że nie możemy opowiadać historii językiem, który znamy teraz z Tik Toka czy mediów.
W takim razie obnażamy też absurdy współczesnego świata?
- Mechanizmy rządzące bezlitosnym rynkiem talentów. Prowokujemy do refleksji nad granicą pomiędzy twórcą a odtwórcą, artystą a wykonawcą. Pytamy też, kto w tym brutalnym świecie może decydować o tym, że masz talent.
Czyli oberwie się też krytykom.
- Zobaczysz.
To pierwsza od dawna duża muzyczna produkcja w naszym teatrze, czyli bardzo wymagające przedsięwzięcie.
Zdecydowanie. Na scenie pojawi się wyłoniona w castingu grupa tancerzy, chór i orkiestra. Oprócz tego w zasadzie prawie cały nasz zespół aktorski. Mieliśmy jednak dużo czasu, żeby się do tego dobrze przygotować. Początkowo premiera miała odbyć się w czerwcu. Na początku roku zaczęliśmy prace, ale zastopowała je pandemia koronawirusa. Wróciliśmy w czerwcu i działamy. To dzieło przygotowywane pod remont teatru i opcjonalnie będzie idealnie dopasowane, by gracje potem na scenie zastępczej na przykład w Operze.
***
Łukasz Gajdzis - od 2017 roku dyrektor Teatru Polskiego. W tym roku postanowił odejść ze stanowiska. Trwa obecnie konkurs na nowego szefa bydgoskiej sceny