- 12 lat temu, kiedy chcieliśmy z Olafem Lubaszenką wyemigrować do Nowej Zelandii i tam założyć klub polonijny, w którym byśmy występowali. Te zamiary spełzły na niczym, ale po jakimś czasie wpadłem na pomysł stworzenia własnego klubu w Polsce - mówi MICHAŁ MILOWICZ, aktor, piosenkarz związany z Teatrem Studio Buffo w Warszawie.
Adelajda Kołodziejska: Jest Pan artystą, a od pół roku również właścicielem nocnego klubu w Warszawie. Kiedy wpadł Pan na pomysł jego otwarcia? Michał Milowicz: Myśl zrodziła się 12 lat temu, kiedy chcieliśmy z Olafem Lubaszenką wyemigrować do Nowej Zelandii i tam założyć klub polonijny, w którym byśmy występowali. Te zamiary spełzły na niczym, ale po jakimś czasie wpadłem na pomysł stworzenia własnego klubu w Polsce. Zainspirował mnie film "Dawno temu w Ameryce". Zobaczyłem w nim lokal ze specyficznym klimatem. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza otoczona bordowymi kotarami scena, na której dym z cygar osnuwa wokalistkę. Ten klub widziałem oczami wyobraźni. Skąd wzięła się nazwa klubu - Maska? To trochę nawiązuje do mojego zawodu. Chodzi też o to, by zdejmować maskę codzienności, gdy się do niego wchodzi, by pokazywać w nim swoje prawdziwe oblicze. Jak często można Pana zobaczyć w klubie? Jestem tam bardzo często, jak tylko mogę