EN

4.11.2024, 16:43 Wersja do druku

Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie

„Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” na postawie książki Wojciecha Tochmana w reż. Natalii Korczakowskiej w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Natalia Kabanow/ mat. teatru

Jeśli spytacie czemu jeszcze do tej pory nie oszalałem i nie zostałem mordercą, odpowiem szczerze – nie wiem. Ale w sumie troszkę już się domyślam. Nie chciałbym być kiedyś w przyszłości wykorzystany jako materiał źródłowy dla złego podcastu kryminalnego, gdzie ze zbrodni robi się słuchowisko radiowe z odgrywaniem ról. Jeszcze bardziej bym nie chciał, żeby na podstawie moich zbrodni ktoś kiedyś zrobił kiepski spektakl teatralny. Ten ostatni lęk odblokowało mi „Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” z Teatru Studio w Warszawie.

Natalia Korczakowska bierze na warsztat głośnią książkę Wojciecha Tochmana i pochyla się nad brutalną zbrodnią, której dokonała Monika Osińska z kolegami, mordując swoją znajomą Jolantę Brzozowską w celach zarobkowych (ofiara miała zaledwie 22 lata). Całe wydarzenie miało miejsce w Tarchominie pod Warszawą w latach dziewięćdziesiątych i dodatkowej atmosfery skandalu dodawał fakt, że Osińska (pseudonim Osa) była pierwszą kobietą w wolnej Polsce skazaną na karę dożywocia.

Taki wyjściowy dramatyczny splot wydarzeń daje ogromne pole do budowania scenicznych kontekstów. Można się przyjrzeć wielu aspektom tej zbrodni; chociażby sytuacji, w jakiej była Polska w tamtym okresie czy też nawet zestawieniu jednostki z sytuacją polityczną w danym czasie. Lub jeszcze inaczej: spróbować wyprojektować za pomocą Moniki Osińskiej to, co popycha ludzi do zbrodni; nie tylko wtedy, ale szerzej: spojrzeć co  może napędzać człowieka teraz i na ile można winić kogoś, kto jest podstawiony pod przysłowiową ścianą. Można było popatrzeć na tę realną (przypomnę: realną) historię z wielu perspektyw. W tym konkretnym spektaklu postanowiono jednak skupić się na tym, że Osińska tak naprawdę jest biedną ofiarą całej tej sytuacji i tak naprawdę to ona jest mocno pokrzywdzona (dobrze, że nie była pokrzywdzona w czasie mordowania swojej koleżanki). Padają ze sceny mocne słowa; hejtem zostaje nazwane stwierdzenie, że miejsce mordercy jest w więzieniu. Niesamowity fikołek. Cały wydźwięk spektaklu jest bardzo niesmaczny. Zwłaszcza, jeśli ma się z tyłu głowy to, że mówimy tutaj o realnie zabitej osobie. Wtedy mocno uderza w nas scena, w której ofiara przebacza Osie, tak po prostu odpuszcza jej winy. Nie wydaje mi się, żeby można było sobie pozwalać na aż tak niesmaczne wyskoki. Może pozwólmy rodzinie ofiary decydować o tym czy przebacza się mordercy czy też nie.

Spektakl jest podzielony dosyć wyraźnie na dwa osobne segmenty (podzielony za pomocą przerwy – już wyraźniej się nie da). Pierwszy akt to poszukiwanie winnego, odgrywanie wizyt Krzysztofa Orszagha (szwagra ofiary) w telewizji i apelowanie o pomoc w poszukiwaniu. Mimowolnie pokazana zostaje także szalona atmosfera przemian ustrojowych w Polsce w latach dziewięćdziesiątych, galopującej samowoli, ale też zachłyśnięcia się wolnością. Nie ukrywam, że pierwsza część spektaklu bardzo przypadła mi do gustu. Miała w sobie vibe najlepszych odcinków „Nie do wiary” Macieja Trojanowskiego i najagresywniejszych debat z telewizji publicznej, w których być może brał udział Jerzy Urban. Dało się tutaj czuć dzikość tego, w jakim okresie historycznym jest osadzona akcja, zostało to odtworzone doskonale. Niestety w drugim akcie skupiamy się głównie na więziennych katuszach naszej biednej zbrodniarki i prócz tego, że zupełnie nie zgadzam się z narracją i tym, co próbuje nam spektakl wmówić, to zwyczajnie cała ta akcja więzienna została poprowadzona bardzo kiepsko pod względem reżyserskim; dłuży się i polega na ciągłym powtarzaniu tego samego nie prowadząc do żadnych nowych wniosków. Dodatkowo całość przedstawienia zostaje obudowana dźwiękami rapu, który na żywo nawija Pan Blu Mantica w języku angielskim (co niemalże doprowadziło do wylewu staruszkę siedzącą obok mnie, bo była tak zagubiona jak ja w Lidlu, którego nie znam, czyli bardzo). Nie rozumiem tego wyboru, bo zupełnie nie pasuje on stylistycznie do całości. Jedynie naiwnie wmawiam sobie, że mogła być to decyzja podyktowana próbą podkreślenia jak bardzo lata 90 były zachłyśnięciem się kulturą zza oceanu i ogólną amerykańskością.

Ogromny zarzut z mojej strony jest skierowany również pod adresem  wizualnej strony tego spektaklu. Mam wrażenie, że  Teatr Studio uznał, że skoro Twarkowskiemu udało się w „The Employees” na ich scenie stworzyć koherentną przestrzeń złożoną z ekranów kamer i migającego światła, to każdy to może zrobić. I tutaj spoiler – najwyraźniej nie każdy. W „Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” scenografia przytłacza, a jednocześnie tak mocne zmultimedializowanie przestrzeni nie jest żadną wartością dodaną. I ogromna bolączka – kamerzyści na scenie dominują wręcz aktorów, zasłaniają ich chyba tylko po to, żebyśmy mogli zobaczyć na ekranie z boku sceny to co zostało zasłonione. Gdzie tu sens? Takie mocno filmowe zabiegi robiły wrażenie w „The Employees” właśnie dlatego, że kamerzyści byli niewidoczni niczym duchy, sami nie wiedzieliśmy skąd bierze się obraz. Tutaj niestety wieje amatorszczyzną. Szkoda.

Jedyne, co w pełni dźwiga tę szopkę, to wybitni aktorzy. Jedynie ich ciężka praca sprawiła, że nie chciałem wyłupić sobie oczu niczym Jurand ze Spychowa po tych ponad 3 godzinach przedstawienia. Muszę nadmienić, że Rob Wasiewicz w roli wróżki jest doskonały. Przepyszny mix zblazowania z uduchowionym szaleństwem. Zawsze odrobinkę się go boję (ale tak z szacunkiem) i tą rolą ugruntował we mnie ten strach, jak w takim jednym Panu Robie mieści się tyle talentu.

Kolejną perełką błyszczącą zuchwale w tym gąszczu jest Sonia Roszczuk, która skradła moje serce w pierwszym akcje w trakcie telewizyjnego wywiadu, gdzie idealnie oddała to jak zwykle brzmią telewizyjni kryminolodzy. W drugim akcie podbiła stawkę wcielając się w więzienną psycholożkę, zimną i bezwzględną. Piękne role. Jak zawsze gratuluję i chcę więcej.

Mając jeszcze okazję wspomnę jak zawsze, że Daniel Dobosz jest najpiękniejszy i z ogromną gracją poradził sobie z rolą Krzysztofa Orszagha, która była wymagająca nie tylko ze względu na szerokie spektrum emocji wymaganych do oddania stanów, w jakich się znajdował ten człowiek w tamtym czasie, ale też przez to, jaką kanalią okazał się być kiedy popatrzymy na cały jego nie tak szlachetny dorobek. Bardzo fajnie jest zobaczyć aktora za którym się przepada w roli trudnej, ale jednocześnie wychodzącego z niej obronną ręką.

Niestety poza tymi wspomnianymi jasnymi punktami „Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” była dla mnie nie lada męką, przetykaną głównie ziewaniem. Nie rozumiem jak z tak ciekawego tematu, dysponując tak dobrymi aktorami można stworzyć tak niezajmującego kloca. Będzie to chyba niestety dla mnie największe rozczarowanie tego roku. I jest mi realnie przykro z tego powodu, bo – wbrew temu całemu mojemu rantowi – nie lubię jak ktoś tak się potyka twórczo.

Na odchodnym zaproponuję jedynie, żeby Blu Mantica pojechał ze swoją finałowa piosenką, o przemianie z morderczyni w anioła, na Eurowizję. Na bank zdetronizujemy osiągnięcie Edyty Górniak.

Tytuł oryginalny

Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie

Źródło:

teatralna-kicia.tumblr.com
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia