O "POLOWANIU NA KARALUCHY" Janusza Głowackiego krążyły u nas legendy. Sukces w Nowym Jorku, sukcesy w Waszyngtonie, w Los Angeles, w Teksasie i w Toronto, premiera we Francji ze świetnymi aktorami... Nawet Węgrzy zagrali tę sztukę już przed trzema laty, a u nas stale jeszcze zwlekano z wystawieniem. Było tak jak niegdyś z Gombrowiczem - poprzednim Polakiem, który się przebił na światowe sceny; grano go w wielu krajach, a w rodzinnym decydenci określali słowem "pisarzyna" i nie dopuszczali do tego, by ktoś mógł ich osąd samemu zweryfikować. O ile jednak Gombrowiczowi to opóźnione dotarcie do polskich widzów wcale nie zaszkodziło, to myślę, że Głowackiemu - tak. Jego sztuka jest doskonale napisana, ma pomysłową, przewrotną konstrukcję, tyle że temat jest już u nas tak wyeksploatowany, iż w gruncie rzeczy ani ziębi, ani grzeje. Wiemy już wszystko o emigracyjnych losach i rozterkach naszych rodaków, o tej elicie intelektualnej, która za granicą zm
Tytuł oryginalny
"Polowanie na karaluchy" ze zbyt dużym poślizgiem
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 2428