Teatr i kultura nigdy nie dały się zgnoić władzy. Mimo cenzury i konformizmów twórcy w PRL-u, występując przeciw ideologicznym formatom, wbudowali w kulturę kręgosłup pozwalający jej ostro rozliczać rzeczywistość i władzę za pomocą szyderstwa bądź powagi. Potrzebna powtórka - o książce "PRL Przedstawienia" pisze Marek Beylin w Gazecie Wyborczej.
Teatr jest niebezpieczny. Budzi wściekłość decydentów, gdy mówi o nadużyciach władzy, rozjusza Kościół, pokazując jego naganne praktyki, drażni sporą część społeczeństwa, ponieważ uderza w nasze nadęcia, samozakłamania, zdarte idee i mitologie. Ma też teatr siłę. Jego oddziaływanie znacznie wykracza poza publiczność zgromadzoną na spektaklach. Wystarczy konflikt z władzą świecką lub religijną, przekroczenie, bluźnierstwo i lokalne przedstawienie, w którym coś takiego się zdarzyło, przekształca się w narodowy dramat angażujący tłumy Polaków. Tak stało się niedawno choćby z "Klątwą" Olivera Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Atakowana przez władzę i Kościół, blokowana przez nacjonalistów niestroniących od fizycznej agresji, wywołująca groźby śmierci pod adresem aktorów, rozbudziła skrajne emocje i wielomiesięczne spory o wolność w kulturze, o nasze opresyjne i emancypacyjne tradycje, o to, jacy jesteśmy. Bo te