EN

14.06.2006 Wersja do druku

Polki w Paryżu

- Na dyplomowym popisie dostałam cztery propozycje, ale zostałam w Warszawie, wolałam być ostatnią w stolicy niż pierwszą na prowincji - mówi HELENA STRZELBICKA-SZENWALD, tancerka i pedagog.

Jaka kawka! Zasuwamy Córka sąsiadki zdawała do szkoły baletowej w Warszawie, więc mama wysłała i mnie, dla towarzystwa. Mnie przyjęto, jej nie. Miałam osiem lat, trafiłam do internatu, 250 km od rodzinnego Buska Zdroju, bardzo smutno. Na dyplomowym popisie dostałam cztery propozycje, ale zostałam w Warszawie, wolałam być ostatnią w stolicy niż pierwszą na prowincji. Zawsze musiałam być w pierwszej linii, z tyłu się nudziłam. Taki mam charakter, że się rozpycham łokciami. Ale tancerz musi taki być. Teraz mówię to moim uczennicom: "Wejdź na scenę z podniesioną głową, bo jak wejdziesz jak sierotka Marysia, to zaraz wszyscy zaczną coś notować". Siedem lat tańczyłam w Operze Warszawskiej. Szybko doszłam do pierwszych ról - tańczyłam w "Don Kichocie", "Romeo i Julii". Warunki miałam komfortowe, nawet własną garderobianą. Ale tylko raz na miesiąc wychodziło się w dużej roli. Poza tym siedziałam w bufecie, piłam kawkę, nauczyłam si�

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Polki w Paryżu

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza nr 135/10-11.06 - Wysokie Obcasy

Autor:

Monika Redzisz

Data:

14.06.2006