W Stanach Zjednoczonych polityka to wiecznie bijące źródło artystycznych inspiracji. W Polsce obiekt szyderstw i kpin. O mizerii polityki i o tym, dlaczego kultura trzyma się od niej z daleka - pisze Lucjan Strzyga w Polsce Metropolii Warszawskiej.
Można się dziwić, ale polityka nie ma dla polskich twórców szczególnego powabu. Gdy śledzi się artystyczne dokonania dwóch ostatnich dekad, polityczne echa znaleźć można tylko gdzieś na ich marginesie. Pisarze wolą najwyraźniej zajmować się taśmowym fabrykowaniem kryminałów, filmowcy rozpamiętywać w kółko martyrologiczną przeszłość, a sceniczni demiurgowie brnąć w teatralne eksperymenty i komercję. W czasach gdy intelektualne wyzwania załatwia milionom Polaków "Miłość nad rozlewiskiem", na masowe artystyczne zdyskontowanie korzyści płynących z politycznych awantur musimy jeszcze poczekać. Wynika to zapewne z faktu, że dla rodzimych artystów polityka wydaje się mdła i nieciekawa. Czy da się przekuć na film czy spektakl polityczne kłótnie w łonie koalicji, burzę wokół OFE albo dramatyczne meandry polityki PiS? Woody Allen pewnie by potrafił, ale nad Wisłą jeszcze się taki nie narodził. Polscy twórcy lubią, owszem, brylować w za