Gdy przyglądam się dzisiejszym akcjom protestu, nie wierzę, że chodzi w nich o idee, o wartości estetyczne, o rzeczywisty spór programowy, że nagle teatr czy sztuki wizualne stały się ważne dla jakiejś części publiczności - pisze Paweł Wodziński w Teatrze.
Przykro mi, nie wierzę, niestety, w szczerość emocji publiczności, nie robią na mnie wrażenia wybuchy niezadowolenia, nie przekonują mnie również spontaniczne gesty protestu. Dawno zrozumiałem, że są one najczęściej efektem rozmaitych politycznych kalkulacji, realizowaną na zimno strategią polityczną. Ilekroć w teatrze, w muzeum czy w galerii sztuki współczesnej dochodzi do gwałtownej demonstracji poglądów lub ma miejsce akcja protestacyjna, obserwuję to ze spokojem, wiedząc, że mam do czynienia raczej z politycznym performansem niż z prawdziwym wyrazem sprzeciwu. Gniew, wzburzenie, okrzyki to jedynie elementy rzeczywistości symulakrycznej, w którą wierzyć wypada jedynie ludziom naiwnym, nieświadomym mechanizmów politycznych procesów. Pierwsza fala sprzeciwu wobec spektakli teatralnych oraz wystaw sztuki współczesnej miała miejsce na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Zniszczenie instalacji Maurizio Cattelana w Zachęcie, wyto