W fakcie, ze studia politechniczne Bolesto rzucił dla twórczości literackiej, Pawłowski upatruje znaczną korzyść dla polskiej dramaturgii. W gruncie rzeczy i ja w decyzji Bolesty widzę korzyść: pomyślcie, gdyby on takie mosty budował, jakie pisze sztuki... Katastrofa pewna. Tymczasem szkodliwość społeczna niewydarzonego pisarstwa jest niewielka. Lepiej niech pisze. Do szuflady - pisze Janusz Majcherek w miesięczniku Teatr.
Od czasów Lecha Wałęsy żaden elektryk nie wzbudził takiego zainteresowania jak dramaturg Bolesto, posiadający wykształcenie zawodowe w dziedzinie elektryczności oraz rzekome talenta w dziedzinie pisarstwa teatralnego. Sława sławie nierówna. Wałęsa odegrał rolę na scenie dziejów; Bolesto usiłował wspiąć się na scenę Teatru Powszechnego w Warszawie, rozdeptuje jak nosorożec przeszłość i autorytety. (Jak na ironię, Zygmunt Hübner grał kiedyś Berengera w "Nosorożcu"). Buta arywisty obróciła się przeciwko niemu samemu: Bolesto wyleciał z posady, ale co napsuł, to napsuł: w efekcie Teatr Powszechny nie tylko nie ma dramaturga, ale w końcu ostał się bez dyrektora naczelnego i dyrektora artystycznego, z kacem moralnym, który nieprędko minie. (Ale bo też, rzeczywiście, zaczynać od "Sprawy Dantona", a skończyć na sprawie Bolesty - jakoś nie uchodzi). Co się dzieje z Bolestą, nie wiadomo, ale myślę, że wkrótce wyłoni się gdzieś jak gdyby n