Nie wiem, czy szeroko omawiany incydent literacko-towarzyski, polegający na bohaterskim uderzeniu w twarz Antoniego Libery przez Michała Pawła Markowskiego zdarzył się rzeczywiście. W końcu nie trasmitowała tego żadna stacja telewizyjna, nie było nawet ukrytej kamery, co w dzisiejszych czasach musi budzić podejrzenia co do autentyczności całej sprawy. Relata refero - zastanawia się Maciej Rybiński.
Człowiek przyzwyczajony do nowej obyczajowości w polityce musi sobie zadawać pytanie, jak to było naprawdę, czy Markowski uderzył Liberę ręką w twarz, czy Libera policzkiem w dłoń Markowskiego. Ale może w świecie kultury wysokiej w przypadku mordobicia dialektyka wciąż nie ma zastosowania i było tak, jak zostało to opowiedziane. A skoro tak było, to trzeba przyznać, że Michał Paweł Markowski zachowal się zgodnie z najchlubniejszymi tradycjami literackimi. Może być dumny. Uderzył Liberę i uciekł. To zupełnie jak Ipohorski, który przed wojną spoliczkowal w IPSie Antoniego Słonimskiego i też spiesznie się oddalił, zanim Słonimski mógł mu oddać. A po co czekać? Jak powiadali kupcy z Nalewek, gdybym miał rewolwer, to bym pana spoliczkował. Markowski nie miał rewolweru, więc uderzył i uciekł. Wszystko w obronie honoru, kobiety i własnego. Honor, zapomniana dziś kategoria, zastąpiona przez honorarium. Jeszcze tylko na Podhalu zachowały si�