- Najważniejszy jest tu konflikt pomiędzy społeczeństwem, religią i ideą narzuconą z góry, w którą wierzymy, ponieważ wierzą w nią wszyscy, a jednostką. Patrząc w ten sposób na tę bajkę, okazuje się ona bardzo współczesna w kontekście zarówno europejskim, jak i polskim - mówi Tomasz Podsiadły, reżyser "Poławiaczy pereł" w Operze Bałtyckiej, której premiera odbędzie się 24 lutego. Kolejne spektakle 25 lutego oraz 15 i 16 czerwca.
Łukasz Rudziński: Kolejny raz reżyserujesz operę semi-stage, czyli w wersji koncertowej z elementami teatralnymi... Tomasz Podsiadły: Właściwie nie do końca. Mieliśmy w planie zrobić kolejną produkcję typu semi-stage, ale po tamtych dwóch spektaklach pojawiły się głosy, że mija się z celem nazywanie tych przedstawień semi-stage, skoro nie mają formuły koncertowej. Robimy to w wersji dość prostej, bez dużego budżetu, ale robimy to scenicznie. Produkujemy scenografię, wprawdzie umowną, ale tworzoną od podstaw na potrzeby opery. Również kostiumy szyte są na nasze zamówienie, w całości przygotowujemy ruch sceniczny, korzystamy również z chóru. Dlatego realizujemy operę w wersji prostej, ale tym razem nie nazywamy jej "semi-stage". "Poławiacze pereł" Georges'a Bizeta trafiają na deski Opery Bałtyckiej po raz pierwszy. Jak myślisz, dlaczego? - To trudna muzyka na wszystkich płaszczyznach, a dla solistów karkołomne partie. Wiele trudnego