Za erotyczną "Rusałkę" dostało się reżyserom, ale nie wykonawcom. Wśród nich najlepszy był Piotr Beczała - pisze z Salzburga Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Kiedy po premierze "Rusałki" do ukłonów wyszedł reżyserski duet Jossi Wieler i Sergio Morabito, na widowni zawrzało od wrogiego buczenia. Ci, którym spektakl się podobał, za wszelką cenę usiłowali uciszyć jego przeciwników. Na szczęście na proscenium pojawili się śpiewacy i zniknął powód do kłótni. Wszystkie recenzje w austriackiej i niemieckiej prasie zaczynały się od pochwał dla polskiego tenora Piotra Beczały. On zdominował to przedstawienie, chwalono go za liryczny blask głosu i jego ekspresję, za eleganckie frazowanie i sceniczną naturalność. Wokalnie Polak był bez zarzutu, na dodatek stworzył prawdziwą postać. Dopomogli mu w tym reżyserzy, którzy zrezygnowali z baśniowego klimatu "Rusałki" Antonina Dvoraka i zrobili z niej opowieść o mrocznych stronach pożądania. Papierowy Książę stał się prawdziwym mężczyzną. Jego miłość do Rusałki nie wytrzymała próby. Uległ urokowi innej kobiety, potem wszakże był gotów zapłaci�