Jak uzasadnimy, że samorząd stać na wypłacanie milionowych odszkodowań spekulantom za mniemane straty? A jednocześnie skąpi kasy, by zapewnić siedzibę artystom, którzy przędą jedną z ostatnich, wątłych nici łączących nas z jidiszową Warszawą sprzed Holocaustu? - o sytuacji Teatru Żydowskiego pisze Maciej Nowak w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.
Umierające wnętrze mrocznej sali widowiskowej. Amfiteatralnie spiętrzone rzędy foteli, z których część została wyrwana i porzucona. Ze ścian i podłóg wystają instalacje, deski starej boazerii zaczynają gubić pion. Kiedyś kłębiły się tu ambicje artystów i emocje widzów. Spływały łzy wzruszenia i wibrowały okrzyki zachwytu. Ku niebu wznosiły się owacje i dźwięczały wysokie tony śmiechu. Monochromatyczne zdjęcie, które kilka tygodni temu przemknęło przez sieć, niesie opowieść o upadku i zniszczeniu. Gdzie je zrobiono? Czy to paryski kabaret Bataclan po zamachu z 2015 r.? Teatr na Dubrowce w Moskwie po strasznych chwilach roku 2002, gdy kaukascy terroryści zabijali widzów podczas przedstawienia "Nord-Ost"? A może jakieś zniszczone kino w syryjskim Aleppo, gdzie są ważniejsze sprawy niż troska o sale dla komediantów? Przed naszymi oczami przewija się tyle świadectw destrukcji, że trudno wszystko spamiętać. Obrazy wirują i wirują, aż na