- Wszystko układa się tak, jak chcę i jak planowałem. Jestem zadowolony z tego, jak śpiewam, chciałbym to robić lepiej i mam nadzieję, że szczytowy moment przede mną. Dla głosu barytona najlepszy wiek zaczyna się po czterdziestce. Przede mną więc wiele pięknych partii, jak Rigoletto, Makbet, Jago w "Otellu" i inne cięższe role, które będę śpiewał dopiero w przyszłości - mówi ARTUR RUCIŃSKI, baryton.
Drzwi do garderoby z napisem - "Maestro Ruciński" - na pół godziny przed premierą "Trubadura" w teatrze La Fenice w Wenecji nie przestają się otwierać. Co chwilę ktoś puka, żeby się przywitać i życzyć powodzenia: "in bocca a lupo", "good łuck" albo "toi toi toi". Dyrektor artystyczny teatru dodaje: "Grandioso" Tu, po drugiej stronie kurtyny, spektakl już się rozpoczął. Cyganie przechadzają się po korytarzu, a gwardziści dopijają kawę. Artur Ruciński ucharakteryzowany na Hrabiego di Luna, w którego roli za moment wystąpi, wita gości tak dźwięcznym głosem, że można by nagrać płytę Avanti! Proszę wejść. Takiego "avanti" nie słyszy się na co dzień, a jego radosna nuta przewija się przez całą naszą rozmowę. To jego drugi występ w La Fenice. Półtora roku temu śpiewał tu w "Zbójcach" Verdiego i cieszy się, że znów jest w Wenecji i to w jednej ze swoich sztandarowych ról. Ewa Górniak Morgan: Żyjemy w czasach globalnych produkcji. Ja