Po kilku dniach spędzonych w teatrze czuję się tak, jakbym co dzień chodziła na spotkania konspiracyjne. Tu, w teatrze, dzieje się rewolucja, powstaje wyłom w naszej polityce historycznej, zmienia się nasza świadomość. Że władza tego nie chce? A która władza by chciała? O ileż łatwiej rządzić klientami, którymi coraz bardziej jesteśmy - pisze Hanna Samson w bogu z Warszawskich Spotkań Teatralnych.
Wstrząsające. Odjechane, pokręcone, pojebane. Ostra jazda bez trzymanki. Używam takich słów, ponieważ nie ma innych, którymi dałoby się opisać to, co widziałam na scenie. Jeszcze nie istnieją. Być może wkrótce się wyklują. Po rewolucji. Zacznę od końca. Po spektaklu już po raz kolejny czytany był protest ludzi teatru przeciwko decyzjom urzędników, którzy chcą zmienić teatr w firmę komercyjną. "Teatr to nie produkt, a widz to nie klient" - mówią artyści, przypisując absurdalne decyzje i sugestie władz samorządowych niekompetencji urzędników. Ale czy o niekompetencję tu chodzi? Być może. Ja jednak poszłabym o krok dalej. Po kilku dniach spędzonych w teatrze czuje się tak, jakbym co dzień chodziła na spotkania konspiracyjne. Tu, w teatrze, dzieje się rewolucja, powstaje wyłom w naszej polityce historycznej, zmienia się nasza świadomość. Że władza tego nie chce? A która władza by chciała? O ileż łatwiej rządzić klientami, którym