Spektakl nie olśniewa, ale też nie boli - o "Iwonie, księżniczce Burgunda" w reż. Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik w PWST w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Fabułę Gombrowiczowskiej "Iwony, księżniczki Burgunda" można streścić w niewielu słowach. Zwykła inscenizacja tego tekstu, wierne przeniesienie go na scenę z - nie daj Boże! - wiernie oddanym dworskim rekwizytorium, wywołać może w widzu co najwyżej znudzenie znaną opowieścią i politowanie nad nieporadnością teatralnych rzemieślników. Potrzebny jest pomysł nadający szczegółowe sensy walce bezformia z formą, starciu milczącej dziewczyny z rozgadanym dworem, miotaniu się Filipa i skrytej pod chłodnym dystansem histerii królowej Małgorzaty. Próbę ogarnięcia najwcześniejszego dramatu Gombrowicza przy pomocy organizującego całość pomysłu podjęła Małgorzata Hajewska-Krzysztofik w dyplomowej inscenizacji studentów krakowskiej szkoły teatralnej. Najnowsza krakowska "Iwona" rozgrywa się wśród ludzi, którzy, podobnie, jak postaci dramatu, za wszelką cenę chcą zaistnieć, pokazać się, po wielokroć multiplikować swój wizerunek. Celebryci, b