BYŁOBY rzeczą interesującą, choć mozolną, przejrzeć podręczniki sztuki, po to tylko, by wyłowić z nich słowo "prekursor". Słowo nazbyt już zużyte, by zastanawiać się nad jego sensem jako kryterium wartości, a przecie niezwykle przewrotne. Określa się nim wszak artystów, wciąż zażywających sławy, by bardziej jeszcze podnieść ich rangę; brzmi wówczas godnie i wyraża szacunek, należny tym, którzy umieli przebić się przez obowiązujące konwencje ku nowym dopiero nadchodzącym. Ale łączy się je również z twórczością tych, którym nadać ma jak gdyby jedyną rację bytu, stać się argumentem w obronie ich, podrzędnego choćby, miejsca w historii muzyki, malarstwa, literatury. Tkwi w tym intencja szlachetna i ponadczasowa piękna sprawiedliwość, ale przydawka "prekursor" wygląda tak czy owak żałośnie. Czasem nazbyt żałośnie i wówczas to, co niby ma być sprawiedliwością, przemienia się w niesprawiedliwość. "Prekursorstwo" staje się
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka