EN

7.03.2023, 13:59 Wersja do druku

Pofrunąć

„Zmień się!" Agnieszki Kochanowskiej w reż. Edyty Janusz-Ehrlich w Teatrze Miniatura w Gdańsku. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. mat. teatru

Macie dwie opcje: możecie siebie zaakceptować albo zmienić. Nie wiem, co trudniejsze, ale trzeciej drogi nie ma. Trzeba działać. Nie można być wiecznie nieszczęśliwym i zajadać smutków sałatą, jak Zuza (Magdalena Bednarek). Główna bohaterka przedstawienia w gdańskiej Miniaturze jest gąsienicą motyla. Bardzo ze swej gąsienicowatości niezadowoloną i głodną nie tylko sałaty, ale i skrzydeł. Ubolewając nad położeniem, w którym się znalazła, nie zauważa, że już sama perspektywa stania się motylem, to całkiem sporo. Takie są jednak prawa dzieciństwa. Po pierwsze – wszystko się może zdarzyć, po drugie – niech się dzieje od razu! Póki co metamorfoza wydaje się jednak niepewna, a chwilami wręcz niemożliwa. Jak w każdej dobrej bajce, tak i w sztuce Agnieszki Kochanowskiej,zmiana wydarza się po drodze, bo przecież sama wędrówka jest już zmianą. A zatem, dalej, po naukę i doświadczenie, po rozczarowanie i stratę, od przygody do przygody. Nie perypetie są tu jednak najciekawsze, lecz świat, który przemierzamy.

Publiczność zdejmuje buty i kilkoma schodkami zstępuje do sali kameralnej. To, że idziemy w dół nie jest bez znaczenia. Czeka nas podziemie. Mroczne i (widać to od razu) czarodziejskie. Las to chyba? Załom dziwny? Przedsionek jaskini? A może łąka? Jakkolwiek tę niezwykłą przestrzeń nazwiemy, istotna jest perspektywa. Oglądamy ją z poziomu gruntu. Rosną tu potężnych rozmiarów psychodelicznie kolorowe i osnute wonnym dymem grzyby. Błyszczą dziwne kryształy. Siadamy wzdłuż dwóch krawędzi sceny, niby rój meszek czy innych intensywnie bzycząco-bucząco-szumiących owadów. Oniryczny półmrok i gęsta faktura scenograficznej flory stworzonej przez Marcina Zawadzkiego, przywodzi na myśl jego malarstwo. Artysta zaprojektował także kostiumy, z których zachwyca przede wszystkim puchata Pszczoła i monstrualny, animowany przez dwójkę aktorów, Komar. Spotykamy też Mrówki (dla odmiany nieprzesadnie efektowne) i wróżkę Mszycę (co najmniej niepokojącą). U początków wędrówki towarzyszą Zuzie dwaj komentatorzy: Kłaczek (Jakub Ehrlich) i Meszek (Kamil Marek Kowalski) – ich niepozorna proweniencja stanowi wskazówkę. W tym świecie nie ma miejsca na śliczne i słodkie stworzonka, które najchętniej zabralibyśmy do domu, gdzie bawilibyśmy się razem długo i szczęśliwie. Spotykamy istnienia raczej wstrętne niż miłe. Choćby najlepszą przyjaciółkę głównej bohaterki, przedstawicielkę niesławnego gatunku żuków gnojarzy – Ziutę. Grana przez reżyserkę Edytę Janusz-Ehrlich bohaterka dźwiga czarną bryłę, walczy ze skatologicznym tabu i zabiera nas w krainę abiektu. A pisząc po ludzku – nie wstydzi się kupy (ani pryszczy). Wątek to ostatnio popularny w przedstawieniach dla najmłodszych. Jeszcze dalej idą twórcy z bydgoskiego Teatru Kameralnego. W spektaklu Drapando, czyli Atak Zamszałego Starucha Kupa zyskuje podmiotowość. Kręcicie nosem? Młodzi widzowie śmieją się do rozpuku.

fot. mat. teatru

Zmień się! nie podbija serc poczuciem humoru, nagłymi zwrotami akcji czy błyskotliwym morałem, choć wszystkie te elementy w gdańskim spektaklu znajdziemy. Całość dominuje jednak warstwa wizualna. To rzadki przykład teatru rzeczywiście, a nie deklaratywnie, immersyjnego, a jednocześnie tradycyjnego, wolnego od nowych mediów i technologicznych eksperymentów. Można się w nim zanurzyć – a właściwie nie można się nie zanurzyć, skoro już zeszliśmy do tego dziwnego świata i drzwi się za nami zamknęły. Niektórzy młodzi widzowie znosili to z trudem. Przestraszona dziewczynka obok mnie szukała wsparcia i pomocy u nauczycielki – też niezbyt zadowolonej z zaistniałej sytuacji. Większość reagowała jednak entuzjastycznie, tak na pewną obcesowość Ziuty-żuka, przerażające physis Komara, jak i bliski kontakt z Kłaczkiem i Meszkiem, podpełzającymi do stóp publiczności. Nie da się ukryć, że propozycja Miniatury wymaga od najmłodszych pewnej odwagi. Jednocześnie wskazuje na jej źródło i podpowiada, jak z niego zaczerpnąć. Przykład Zuzy, gąsienicy sympatycznej, acz nieco zahukanej i zaplątanej w ciepły, ale też krępujący kokon/śpiwór, pokazuje, że bohaterem może być każdy – nawet ten najbardziej niepozorny z robaczków.

Wykrzyknik w tytule nie jest przypadkowy. Akcja biegnie wartko, spektakl trwa zaledwie czterdzieści minut. Jest w tym głębszy sens, wszak czas biegnie tu inaczej. Trzydniowy motyl jest już sędziwym starcem. Łatwo więc zrozumieć zniecierpliwienie Zuzy, która ma dość swej przyziemnej gąsienicowatości i gotowa jest spróbować wszystkiego, co mogłoby przyspieszyć metamorfozę. Dlatego stosuje się do rad udzielanych przez kolejne spotykane owady, i raz za razem wpada w tarapaty. Bo przecież nie na tym to polega, że ktoś inny poda nam gotową receptę na zmianę nas samych. Musimy tę pracę wykonać samodzielnie. Byle szybciej! My, widzowie też chcielibyśmy nareszcie zobaczyć motylą personę głównej bohaterki. Choćby dla samego efektu – jak piękny musi być motyl w tak niebywałym plastycznie świecie?

Tymczasem niespodzianka. Zuza, owszem, transformuje, ale nie w kolorowego pazia królowej, lecz szarą ćmę. Pragnienie bycia kimś innym bywa zwodnicze. Niejako wbrew przykładowi gąsienicy, która dokonując metamorfozy rozpuszcza się i rodzi od nowa, nie powinniśmy zapominać, że zmiana zazwyczaj nie jest przekroczeniem wyraźnej granicy. To ciągły proces o nieuchwytnych konturach. Bez względu, na którym jego etapie jesteśmy, to wciąż my. A skoro nie możemy od siebie samych uciec, nawet jeśli się zmienimy, to wracamy do początku. Mamy już tylko jedną opcję – akceptację. Nie ma sensu płakać po nieziszczonych kolorowych skrzydłach, na tych ponurych polecimy równie wysoko.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Dominik Gac

Wątki tematyczne