"Shitz" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Przekroju.
"Shitz" Hanocha Levina jest rzeczywiście, jak chcą autorzy programu do spektaklu w warszawskim Ateneum, sztuką wesołą, a ogromnie przez to smutną. Rodzice bardzo chcą wydać niezbyt urodziwą córkę za mąż, ta zaś bardzo chce, by rodzice umarli. Absztyfikant zaś dziewczę znosi, ale idzie mu przede wszystkim o to, by opróżnić kieszenie jej tatusia. Wszyscy kończą marnie. Niezbyt przyjemne to, choć ubrane przez Levina w farsowy kostium. Tyle że cały świat izraelskiego pisarza koncentruje się na tym, co od pasa w dół. Na żarciu, a potem wydalaniu, na nieromantycznej kopulacji. Nie od rzeczy jeden z bohaterów "Shitza" mówi, że najlepiej byłoby, gdyby kobieta składała się z dupy i piersi. Wymyśla nawet określenie "dupierś". Czy to się nam podoba, czy nie, najważniejszy u ludzi Levina jest tyłek. Dlatego tym bardziej zadziwiające, że sztuki izraelskiego pisarza w tym samym stopniu, co z wulgarności, utkane są z poezji. Dowodem choćby przedstawien